Internet i ciepła woda

Hurra, jestem na wakacjach! No, nie do końca, bo jednak piszę ten felieton. Ale takie mamy już czasy, że praca jest ciągle z nami. Telefon komórkowy, laptop i człowiek jest w biurze. Nie ma już tłumaczenia, że "nie było zasięgu". Nawet w Polsce zasięg jest praktycznie wszędzie, nigdzie się przed szefem nie ukryję.

Wyjazd za granicę też mnie nie tłumaczy, bo telefony w całej Unii Europejskiej są teraz rozliczane według taryfy lokalnej. Czyli w praktyce, jeżeli ma się zwykły abonament, są za darmo. To znaczy wliczone w ten abonament bez limitu minut.

Wy to w Ameryce macie pewnie od stu lat, ale u nas w kraju też już zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Do wygody człowiek szybko się przyzwyczaja. I jest strasznie zdziwiony (czytaj: wkurzony), gdy tej wygody zabraknie. Gdy moje dziecko pojechało na obóz sportowy do Grecji, to oczywiście ważny był stały kontakt (Boże, dziecko tak daleko od domu!). Ważny dla mnie. Dla mojej pociechy był pewnie obciachem.

Śledząc trasę przejazdu autobusu stwierdziliśmy, że z tym kontaktem nie będzie tak dobrze. Bo droga prowadzi m.in. przez Serbię i Macedonię, które w Unii Europejskiej nie są i opłaty za telefon są naliczane, a w dodatku nie wiadomo jakie. Umówiliśmy się więc tylko na smsy, a telefon dopiero w Grecji.

Ależ mamy problemy, prawda? Ja w młodych czasach (bardzo młodych, bo młoda jestem teraz) brałam plecak, ruszałam w Polskę i tyle mnie rodzice widzieli. Opowiedziałam wszystko po powrocie. Ach, to były piękne czasy. Dla młodzieży, bo nie wyobrażam dziś sobie, co też ci rodzice wtedy przeżywali.

Dziś telefon jest smyczą i oczywiście nie tylko dla dzieci. Dla pracownika też. Nie ma lunchu, przerwy czy wyjścia do toalety. Jak telefon dzwoni, trzeba odebrać i tyle. Dla pracujących na komputerze potrzebny jest też laptop, żeby w każdej chwili móc do niego zajrzeć. Ja też oczywiście na wakacje pojechałam z laptopem.

Przyznaję, że ja akurat ze względu na pracę, laptopa brać nie musiałam. Wzięłam bardziej z przyzwyczajenia, człowiek chce zajrzeć do internetu zobaczyć, co się dzieje, a wieczorem obejrzeć jakiś film. No i oczywiście dzięki temu, mogę też napisać ten felieton.

Do laptopa potrzebny jest internet. Właściwie to tu też mogę się pochwalić, że Polska jest nowoczesna. Dostęp do internetu nie jest żadnym problemem. Przede wszystkim we wszystkich cywilizowanych miejscach dostępny jest internet mobilny i to przeważnie ten 4G, a więc bardzo szybki (słyszałam, że działa też już 5G, ale mam za stary telefon, żeby to sprawdzić).

Ale jest też mnóstwo hot-spotów. W każdym McDonald'sie czy innej knajpce jest dostępne Wi-Fi. Dostęp do internetu jest standardem w każdym hotelu czy pensjonacie. Właściwie to już nikt nawet o to nie pyta, bo to tak, jakby pytać, czy jest ciepła woda. Chyba tylko ja taka jestem, że o wszystko się upewniam. Więc przy rezerwacji pokoju w pensjonacie zapytałam też o internet. Oczywiście jest.

Po przybyciu na miejsce moje dzieci od razu wyczaiły kartkę z informacją, jakie jest hasło do Wi-Fi. Nie mogły jednak uzyskać połączenia z internetem, bo zasięg Wi-Fi był bardzo słaby. Gdy mąż zapytał właścicielkę pensjonatu, gdzie jest ten internet, pani wyjaśniła, że "w budynku". Faktycznie, gdy poszliśmy na pierwsze piętro, zasięg był.

Mój mąż bardzo się zdenerwował. Nie tyle brakiem internetu, co postawą naszej biznes-women. Upierała się, że "internet jest", a mój mąż powtarzał hasło z mojego poprzedniego felietonu: "jak jest, jak nie ma?" W końcu właścicielka pensjonatu stwierdziła, że jak się nam nie podoba, to możemy się wyprowadzić. Jasne, tylko dokąd?

Środek sezonu i mamy szukać pokoju na dziś? Mimo wszystko spróbowałam i zadzwoniłam w kilka miejsc. Oczywiście wszystko zajęte. Aż w końcu odebrał jeden starszy pan... Coś się znajdzie. Oczywiście od razu zapytałam, czy jest internet. Bo potrzebuję do pracy - walnęłam, żeby od razu dać znać, że sprawa jest poważna. "Internet? Do pracy? Na wakacje przyjeżdżają i chcą pracować! Ludzie! Kto to widział?!" - cytuję chyba dosłownie, co usłyszałam.

Nigdzie już nie dzwoniłam. Zostaliśmy u biznes-woman i korzystaliśmy z internetu mobilnego. Bo Polska jest nowoczesna i internet mobilny ma. Tylko niektórzy ludzie zostali w poprzedniej epoce.

Poza pensjonatem moje wrażenia są znacznie lepsze. Obawiałam się strasznie wysokich cen, bo w internecie wszyscy publikują "paragony grozy". Nie jest jednak aż tak źle. Na pewno jest drożej, niż trzy lata temu, kiedy ostatni raz byłam nad Bałtykiem. Za danie z rybą płacimy po 50 zł. Ale dzieci zadowalają się pizzą, a za 40-centymetrową (porcja na dwójkę dzieci) trzeba zapłacić tylko 40 zł. Półlitrowe piwo wszędzie widzieliśmy po 13 zł. Na deser jeszcze gofry, z różnymi dodatkami za kilkanaście złotych.

Trochę więc wydamy, ale po 7 dniach takich luksusów nie zbankrutujemy. Zresztą inni chyba też nie, bo we wszystkich restauracjach stoliki pozajmowane. Tylko facet chodzący dziś po plaży i sprzedający kukurydzę nie mógł znaleźć chętnych. Jedna kolba za 12 zł. Miał też kawę mrożoną po 18 zł. Ja wolałam się opalać, a chłodziłam się w morzu.

Wakacje mam fajne, w końcu takie mają właśnie być. Słyszałam, że wakacje zrobił sobie także Jarosław Kaczyński, ale ponoć nie jest z nich wcale zadowolony. Chciał jeździć po Polsce i spotykać się z ludźmi. Ale ludzie okazali się niewdzięczni i gadają brzydkie rzeczy. A w internecie wypisują jeszcze gorsze. Więc prezes PiS przerwał objazd po kraju i zrobił sobie wakacje. Mogę mu polecić mój pensjonat. Nic złego w internecie tu nie zobaczy. Będzie zadowolony.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!