Wszyscy mówią, że Nowy Rok to czas postanowień. A mi się to jednak zupełnie inaczej kojarzy. Postanowienie można zrobić sobie dowolnego dnia. Właściwie to jeżeli czegoś się chce, to czemu w ogóle czekać do Nowego Roku? Czemu nie zacząć od razu? Jeżeli się coś odkłada, to pewnie nie ma się jednak przekonania, że jest to naprawdę potrzebne.
Nowy Rok kojarzy mi się natomiast z czymś, co bardzo chętnie bym odłożyła. Z podwyżkami. Tego też nie rozumiem, dlaczego wszystkie rządy raczą nas wszelkimi podwyżkami akurat 1 stycznia. Czy mamy uwierzyć, że zmiana daty ma usprawiedliwiać zmianę cen?
Czasem można zrozumieć, że nowości dobrze zsynchronizować z pełnym rokiem. Na przykład podatki. Ale czemu cena gazu i prądu ma się zmieniać w chwili, gdy przy wystrzałach sztucznych ogni składamy sobie właśnie życzenia? To jakiś upiorny żart? "Oby nam się w tym Nowym Roku powodziło" - mówimy z kieliszkiem szampana w ręku. Akurat. Pięć minut temu gaz poszedł w górę o ponad połowę, a prąd o jedną czwartą.
Może trzeba było wyłączyć od razu światło i korzystać z poświaty fajerwerków. Przykręcić ogrzewanie i mocniej przytulić osobę, z którą składamy sobie życzenia, żeby się trochę wzajemnie ogrzać. Ale to dobre tylko na tę jedną, sylwestrową noc. A co dalej?
Ale co ja tam narzekam na podwyżkę o 50%. Ze wszystkich stron słychać, że niektórzy dostali zapowiedź ceny wyższej o 100%. O 300%, o 800%... Jakoś to ciągle do mnie nie dociera. Jak to 800%? To jest 9 razy więcej. Jak płacę miesięcznie 300 złotych, to miałabym płacić teraz... hmm..., niech policzę... 2700 złotych???
A takie podwyżki ludzie dostają. I biznesy też. Mało tego, szpitale! Czy tam też mają się przytulać, żeby było cieplej? Może w jednym łóżku będzie leżeć po dwóch chorych? A w czasie operacji wyłączyć te wszystkie wielkie lampy. Jedna żarówka wystarczy.
I pomyśleć, że przez wiele tygodni tak strasznie zamartwialiśmy się inflacją. Ile ona tam wynosi? 7 procent? Może już 8? Ojej, straszą, że może być nawet 10%! Czego tu się bać? Czym przejmować, gdy trzeba zapłacić rachunki wyższe o 800%. Może źle liczę, ale to chyba 80 razy więcej niż inflacja.
Ale nie wszystko idzie w górę. Wiele osób podwyżek nie odczuje. Ba, mówią nawet, że zauważyli obniżkę. Ale niestety, na wydrukach z wyliczeniem wypłaty. Osoby zatrudnione w budżetówce, które dostają pensję z góry - jak np. nauczyciele - pokazują w internecie swoje wydruki ze stycznia i porównują je z wydrukami z ubiegłego roku. To pewnie nie cała prawda, bo pokazują tylko ci, którzy dostali mniej.
Ale rząd zapewniał, że Polski Ład wprowadzony od 1 stycznia spowoduje, że stracą tylko bogacze. A wszyscy inni będą mieli tak samo albo nawet dostaną trochę więcej. A wśród wydruków w internecie widziałam takie, na których wpłata netto była np. 3200 zł. I zmniejszyła się do 2900 zł. Bogacz stracił?
Bardzo jestem ciekawa, jak to wszystko wpłynie na poparcie dla rządu. Bo nic tak do ludzi nie przemawia, jak kasa. Trudno będzie wytłumaczyć tym, którzy zarabiają 3-4 tysiące, czy nawet 5 tysięcy, że będą musieli się "podzielić swoim bogactwem" z biedniejszą częścią narodu. Biedniejszą? Gdy płaca minimalna wynosi 3010 zł brutto?
Mam w rodzinie osobę, która pracuje w kilkuosobowej firmie. Jej szef bardzo chwalił działania rządu, a na wszelką krytykę odpowiadał, że "pewnie oglądacie TVN". Aż nastał Polski Ład. Szef ma z pracownikami umowy na płacę netto. To znaczy, umowa określa, ile pracownicy dostają "na rękę". Są to spore kwoty, bo firma jest w Warszawie. Po zmianach podatkowych, różnica między brutto i netto bardzo się powiększyła. Ale netto szef musi płacić tyle co przedtem. Więc w efekcie, za wyższe podatki wszystkich pracowników musi dołożyć z własnej kieszeni. Podobno wyszło mu 30 tysięcy miesięcznie.
Ciekawa jestem, jak teraz ów szef będzie reagował na TVN. Mój mąż reaguje źle. Ale to nie z powodu polityki, ale sportu. W tym roku TVN przejął od TVP transmisje skoków narciarskich. Po latach sukcesów naszych Małyszy, Stochów, Kubackich i innych Żył, na pewno liczył na wielkie zainteresowanie.
A tu taka klapa. Nie wiem, jakie jest to zainteresowanie, ale domyślam się, że wbrew wszystkim noworocznym podwyżkom ciągle spada. Bo chłopaki zawodzą na całej linii. Nasz największy ciągle skaczący mistrz Kamil Stoch w ogóle został odesłany do domu, żeby sobie sprawy przemyślał i przygotował się może lepiej do olimpiady. A reszta chyba smarowała narty klejem, bo z progu daleko się nie wybija.
No i co, czyż to nie wina TVN? Słuszną linię obrali i rację mieli nasi rządzący, że chcieli tę stację zlikwidować. Ale i do rządzących można mieć pretensje. Mogli wszak wspomóc naszych reprezentantów, a nie liczyć tylko na ich wspaniałą formę. Trzeba było podsłuchiwać konkurencję, co knuje. Wszak mają do tego i narzędzia, i doświadczenie.