"Do polityki nie idzie się dla pieniędzy" - to bardzo często powtarzany w ostatnich dniach cytat z Jarosława Kaczyńskiego. Ja się z nim kompletnie nie zgadzam. To oczywiście nie pierwszy raz, kiedy mam inne zdanie niż prezes Prawa i Sprawiedliwości. Ale w tym przypadku wielu członków PiS z pewnością by mi przyklasnęło.
Polityk to też zawód. Może chodzić do pracy do Sejmu, Senatu, wojewódzkiego sejmiku czy choćby do Urzędu Miasta, ale jest to dla niego miejsce pracy. A do pracy chodzi się dla pieniędzy. Wmawianie komuś, że jest inaczej, jest głupie.
Oczywiście mogą się zdarzyć jacyś milionerzy, dla których poselska pensja jest nieistotna. Więcej wydają na swoje garnitury (albo żakiety). W polskich realiach takich ludzi jest niestety mało. Bo w ogóle milionerów tak dużo nie mamy. Ale nawet w tej sprawie mamy Dobrą Zmianę.
Milionerzy nie zostają politykami, ale za to politycy zostają milionerami. Wredne media podliczyły, że PiS dorobił się już 66 milionerów. I żeby nie było, że coś insynuuję - nie chodzi o to, że robili lewe interesy czy brali łapówki. Nie, stali się milionerami zupełnie legalnie. Dali się zatrudnić w państwowych spółkach i zaakceptowali proponowane im wynagrodzenie. Jak to mówią - godziwe wynagrodzenie.
Tych 66 milionerów to pewnie i tak tylko wierzchołek góry lodowej. Ludzie z pierwszych stron gazet, których dobrze widać i łatwo im było policzyć majątek. Na przykład pani Małgorzata Sadurska, która jako posłanka PiS została szefową Kancelarii Prezydenta, a potem powędrowała od razu do zarządu PZU. Zarabia 2 miliony złotych rocznie.
Panią Sadurską wszyscy znają. I pamiętają, jak kiedyś oburzała się na zatrudnianie ludzi związanych z PO w spółkach skarbu państwa. Nie zarzucała im bynajmniej braku kompetencji. Skandalem była dla niej już tylko znajomość z politykami partii rządzącej. Ale ludzi mniej znanych, którzy dla pani Sadurskiej (tej dawnej) są skandalem, jest zapewne wielu. Ostatnio wypłynął Marcin Pawlicki, szczeciński radny z PiS. W państwowej spółce Enea zarabia dobrze, w 2022 roku dostał ponad milion - 1,143 mln zł. W 2021 roku też miał nieźle - 660 tysięcy, ale potem dostał prawie dwa razy więcej. Zapewne dlatego, że poprawił swoje koligacje. Przepraszam, kompetencje.
A może po prostu to wszystko przez inflację? Pani Sadurska dostaje 2 miliony, choć wcześniej jako poseł miała nieco ponad 100 tysięcy rocznie, bo jest inflacja. To ile ona wynosi? Ja pewnie źle policzę, więc przypomnę słowa eksperta. Prezes NBP Adam Glapiński mówił, że wcale nie jest wysoka. Bo chodził do sklepu i wszystko kosztuje tam jak dawniej. Dobrze, że to wyjaśnił, bo nierozumny naród ekscytuje się jakimiś procentami. Albo zwiększeniem pensji do miliona czy dwóch.
Prezes Glapiński tłumaczy zresztą także inne oczywiste rzeczy. Jak na przykład powody inflacji. Właściwie nie wiem, po co on tłumaczy tak oczywiste rzeczy. Ale naród musi rzeczywiście być głupi, bo nie wystarczyło mu ciągłe tego powtarzanie. Prezes musiał wywiesić gigantyczny baner, którym pokrył cały budynek NBP. I tam wyrył wielkimi literami, że główne przyczyny inflacji to rosyjska napaść na Ukrainę i skutki pandemii. Już chciałam napisać, że tłumaczy to jak chłop krowie na miedzy. Ale przypomniałam sobie, że zwracanie się jak do krowy zarezerwował sobie pan premier Morawiecki w dyskusji z ministrem Ziobro.
Pan Glapiński mnie jednak rozczarował. Myślałam, że jako ekonomista posłuży się liczbami. Bo z liczbami się nie da dyskutować. Mógł na przykład napisać, ile inflacja wynosiła przed wojną. Nie napisał, więc sama sprawdziłam. Tuż przed napaścią Rosji na Ukrainę, w styczniu 2022 roku sięgnęła 9,4%. I przez cały wcześniejszy rok stale rosła. A NBP ma za zadanie utrzymywać ją na poziomie 2,5%. Ma do tego narzędzie w postaci ustalania stóp procentowych kredytów.
NBP długo nie chciał z tego narzędzia korzystać i inflacja dotarła do prawie 20%. Ale to nie jest wina NBP. Ani rządu, który pieniądze wciąż wydawał na lewo i prawo, co inflację napędzało jeszcze bardziej. Że to nie ich wina, wiem z banera, na którym jest napisane, że "obciążanie NBP i rządu winą za wysoką inflację to narracja Kremla".
O narracji Kremla stale czytam w mediach polskich, a także zagranicznych. Szczerze mówiąc nie natknęłam się tam na rozważania przedstawicieli Kremla, kto jest winny inflacji w Polsce. Natomiast dobrze pamiętam dokładnie takie samo tłumaczenie sprzed roku. Gdy ktoś podnosił alarm, że ukraińskie zboże wymaga ścisłego dozoru, bo zaleje polski rynek, rząd oburzał się, że to "narracja Kremla".
Jeżeli to była narracja Kremla, to wychodzi na to, że słusznie ostrzegał polski rząd. Może ci Rosjanie są rzeczywiście lepszymi przyjaciółmi niż Bruksela? Wszak Bruksela zagraża naszej suwerenności, a towarzysze z Moskwy chcą pomóc.
My zresztą z tej pomocy chętnie korzystamy. Nie mówimy o tym głośno, żeby ktoś nam nie pozazdrościł takich przyjaciół. Wręcz przeciwnie, napuszczamy wszystkich na Rosję i namawiamy do traktowania jej jak wroga. Nasz rząd domagał się jak tylko mógł, żeby Europa przestała kupować gaz od Rosji. Bo za pieniądze za gaz Rosjanie mordują później Ukraińców. Sami jednak ciągle kupujemy rosyjski gaz LPG. Ba! Jesteśmy dla Rosji największym europejskim klientem. W ubiegłym roku kupiliśmy go prawie dwa razy więcej (za 710 mln euro) niż... cała Unia Europejska razem wzięta (417 mln euro).
Nasz rząd się tym nie chwalił. Ale mleko się rozlało. A raczej gaz LPG, bo jedna z cystern w kolejnym pociągu z Rosji uległa rozszczelnieniu. Zrobiła się afera i znowu trzeba tłumaczyć, dlaczego z Rosją współpracujemy, a z Brukselą walczymy. To oczywiste, ale wiemy już, że takie oczywiste rzeczy trzeba powtarzać tysiąc razy, żeby stały się prawdą. Wiemy też, że powtarzanie takich oczywistości słabo działa, więc może by na każdej stacji rozwiesić baner? Może nierozumny naród w końcu zrozumie, gdzie przyjaciel, a gdzie wróg.