Babcia miała rację! Zawsze powtarzała, że "dolar to dolar i swoją wartość ma". I faktycznie. Inflacja inflacją, wojna wojną, a ten kto ma dolary, na swoje wychodzi. Przecież jeszcze rok temu dolar kosztował 3,80 zł i od kilku lat utrzymywał się w okolicach 3,70-3,80. A w tym tygodniu przebił po raz pierwszy 5 złotych. Czyli w ciągu roku zdrożał jakieś 30%. To dwa razy więcej niż ta nasza inflacja!
Innymi słowy, babcia trzymająca oszczędności w dolarach, a dokładniej w skarpecie, przez ostatni rok się wzbogaciła. I jak tu narzekać na sytuację w Polsce? Trzeba tylko mieć głowę na karku - jak babcia - i wierzyć w Amerykę. Dolar to dolar.
Wam zresztą tego tłumaczyć nie muszę. Drogi dolar was może cieszyć. Jak przyjedziecie na święta do Polski, łatwiej będzie zrobić zakupy pod choinkę. O ile do tego czasu inflacja nie pokaże swoich rogów i nie okaże się silniejsza nawet od dolara. Ale pewnie jak inflacja zwiększy się jeszcze bardziej, to będę wam pisała o dolarze po 6 złotych. A może po 7? Chyba posłucham babci i poszukam jakichś dobrych skarpet. Dolar to dolar.
Oszczędności w dolarach (na razie) nie mam, więc mnie obecny kurs nie cieszy. Tak naprawdę, to my tu w Polsce bardziej zwracamy uwagę na kurs euro. To waluta potrzebna na wszelkie wycieczki, ale i prywatne wyjazdy po Europie. Wiele towarów sprowadzanych z zagranicy też jest przeliczanych z euro. Niestety, kurs euro też nie wygląda za ciekawie, ostatnio około 4,80 zł. Jak widzicie, jest to mniej niż za dolara. Bo jak mówi babcia, dolar to dolar.
Słabiutka złotówka niczego dobrego nie wróży. Benzyna pewnie znowu podrożeje (chociaż akurat dzisiaj staniała na "mojej" stacji Orlenu o 8 groszy - naprawdę nie rozumiem polityki cenowej tej firmy). Gaz też zdrożeje. Chociaż tutaj pojawiło się światełko w tunelu, bo otwarty został gazociąg Baltic Pipe. Projekt, który zaczął się jeszcze od premiera Jerzego Buzka, pojawiał się i znikał, po dwóch dekadach wreszcie dociągnięty został przez rząd PiS. W samą porę. Bo może nam na zimę zapewnić dodatkowe dostawy gazu z Norwegii.
Na razie nie wiadomo, ile tego gazu będzie. Część pochodzić będzie ze złóż na Morzu Norweskim eksploatowanych przez polską firmę PGNiG. Ale problem polega na tym, że Baltic Pipe to tylko odnoga gazociągu z Norwegii do Europy Zachodniej. A przepustowość tego gazociągu jest już zakontraktowana. Pozostaje nam odkupywanie tej przepustowości, ale w obecnej sytuacji wolę nie myśleć, ile to będzie kosztować.
Na domiar złego ktoś wysadził w powietrze gazociągi Nord Stream na dnie Bałtyku. Z dwóch linii Nord Stream 1 i dwóch Nord Stream 2, ocalała prawdopodobnie tylko jedna rura tego ostatniego. Rosjanie i tak nie chcieli już nimi przesyłać swojego gazu, ale taka możliwość ciągle istniała. Teraz zmniejszyła się czterokrotnie. A gaz znowu zdrożał.
I kiedy wydawało się, że nie ma już gorszych zmartwień, okazało się, że zimno w zimie może nie być najstraszniejsze. Bo nagle może zrobić się gorąco. Najwyraźniej ktoś uznał, że realne jest zagrożenie atomowe. Straż Pożarna dostała tabletki jodku potasu, który ma ograniczyć wchłanianie promieniotwórczego jodu. Tabletki mają też dostać dzieci w szkołach. Może to reakcja na zagrożenie elektrowni atomowej na Ukrainie, która znalazła się w środku działań wojennych. Ale być może chodzi też o groźbę użycia przez Rosję broni atomowej. Po fikcyjnych referendach na okupowanych terenach, Kreml ogłosi je swoim terytorium, a próbę odbicia ich przez Ukrainę potraktuje jako atak na Rosję. A wtedy wszystko jest możliwe. Putin stoi pod ścianą i kto wie, na co jeszcze się zdecyduje.
W tej atmosferze wszystkie nasze krajowe wariactwa wydają się błahe. Jak na przykład odznaczenie Antoniego Macierewicza orderem Orła Białego. Najwyższe polskie odznaczenie otrzymał chyba najbardziej podły człowiek w polityce ostatnich trzech dekad. I to zaledwie kilkanaście dni po udokumentowaniu - w programie TVN "Czarno na białym" - tego, co większość ludzi w Polsce od dawna wiedziała. Że opowiada bzdury o zamachu pod Smoleńskiem, aby Polaków skłócić i podzielić. I nie zważając na to, że robi to na grobach 96 osób i raniąc bliskich tych osób.
Kompletnie nie rozumiem prezydenta Andrzeja Dudy, który dopuścił się tak haniebnego czynu - uhonorowania człowieka, który od trzech dekad działa na szkodę Polski. Bo przecież Macierewicz zasłynął już słynną listą agentów czy likwidacją Wojskowych Służb Informacyjnych, w ramach której zdradził tożsamość polskich agentów działających za granicą. Sam prezydent Duda mówił o nim, że stosuje "ubeckie metody". I pewnie nie jest przypadkiem, że do dziś nie ujawnił raportu Macierewicza ws. likwidacji WSI. Nie zrobił też tego śp. prezydent Lech Kaczyński. Obaj uznali, że czegoś takiego nie da się publikować.
Można natomiast dać order Orła Białego. Nikt nie podważa opozycyjnej działalności Macierewicza w czasie PRL. Za nią należałby się niejeden medal. Ale człowiek o nawet największych zasługach nie może być usprawiedliwiony z działań na szkodę Polski. A jeżeli się czegoś takiego dopuści, powinien zostać postawiony przed sądem, a nie przed prezydentem do odznaczenia.
Ze stawianiem przed sądem ludzi ewidentnie winnych jest w Polsce jednak słabo. W programie "Superwizjer" w telewizji TVN wystąpiła Emilia Szmydt, która przyznała, że brała udział w tzw. aferze hejterskiej. Opowiedziała, jak ludzie w ministerstwie sprawiedliwości szczuli na sędziów, wykorzystując poufne informacje. Stwierdziła też, że jest gotowa zeznawać w prokuraturze na temat wszystkich popełnionych przestępstw. Prokuratura nie jest jednak zainteresowana jej zeznaniami. Tymczasem osoby, którym Emilia Szmydt te przestępstwa zarzuca, wciąż pracują w wymiarze sprawiedliwości. Większość z nich nawet awansowała. Może teraz, po programie w TVN, dostaną po orderze?