Doktor kontra doktor

Uff, mamy to już za sobą. Koniec dywagacji, kto jest najlepszym kandydatem na kandydata i czy może są jacyś inni kandydaci, aby zostać kandydatem na kandydata i którego kandydata na kandydata pokonaliby w wyborach, gdyby zostali wybrani spośród kandydujących kandydatów i zostali kandydatem.

To oczywiście nie koniec, bo do wyborów prezydenckich, które mają się odbyć w maju, będziemy ciągle słyszeć o tych, którzy są kandydatami. Ale takimi wprost, a nie kandydatami na kandydatów. W dodatku będzie ich w końcu trochę mniej. Tych, którzy mogą liczyć na jakiś wynik w procentach, jest na razie czterech (w kolejności ich ogłaszania): Sławomir Mentzen z Konfederacji, Szymon Hołownia z Trzeciej Drogi, Rafał Trzaskowski z Koalicji Obywatelskiej i Karol Nawrocki z Prawa i Sprawiedliwości.

Oj, przepraszam! Nawrocki też jest obywatelski. To jak to? Koalicja Obywatelska będzie miała dwóch kandydatów? I dlaczego tego drugiego zgłasza PiS?! To jakaś "piąta kolumna"? A swojego własnego kandydata PiS w ogóle nie będzie miał? Czy ogłoszą go później, tak jak Lewica, która też nie może się zdecydować, kto u nich nadaje się na prezydenta.

Tłumaczenie, dlaczego Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało w Krakowie wielką imprezę, tylko po to, żeby ogłosić start w wyborach prezydenckich człowieka, z którym nie ma absolutnie nic wspólnego, jest dość skomplikowane. Politycy tej partii tłumaczą, że tak im wyszło z badań. Badania im pokazały, że ludzie nie chcą za prezydenta nikogo z PiS, tylko kogoś spoza partii.

Inne partie też robiły badania i jakoś im nie wyszło, że wyborcy nie chcą człowieka z ich partii. Dla mnie to zrozumiałe, dlaczego akurat w przypadku PiS, ludzie nie chcą nikogo z tej partii. Bo nawet zwolennicy tej partii zdają sobie sprawę, że praktycznie wszyscy prominentni politycy PiS są umaczani w jakieś afery. Nawet jak nie brali w nich bezpośrednio udziału, to dawali swoją twarz, popierając tych, których teraz ściga prokuratura. Zresztą zarzuty stawiane są ciągle nowym osobom, więc trudno znaleźć kogoś, o kim można mieć pewność, że do maja nie zostanie aresztowany. To byłby obciach, gdyby w kajdanki zakuli partyjnego kandydata na prezydenta.

Trzeba więc było wybrać kogoś, kto nie jest z PiS. Będzie kandydatem "bezpartyjnym i obywatelskim". A więc nie będzie wyborem partyjnym. A więc PiS wybrał Karola Nawrockiego. Oj, to znaczy nie wybrał. Nawrocki sam się wybrał, tak po obywatelsku. A w Krakowie akurat przechodził koło hali, gdzie PiS organizował imprezę. Zaszedł i powiedział, że będzie kandydować. Prezes Jarosław Kaczyński jest za obywatelskim kandydatem, więc zaprosił Nawrockiego na scenę.

Ten akurat miał przy sobie kartkę z przemówieniem. I zbiegiem okoliczności było w nim napisane, że dziękuje Prawu i Sprawiedliwości za poparcie. Więc kartkę przeczytał, podziękował i sobie poszedł. Przecież on z tą partią nie ma nic wspólnego.

Tę wiarygodną opowieść o kandydacie obywatelskim zmącił Przemysław Czarnek. Może niechcący, a może ze złości, że wbrew przewidywaniom, PiS nie chciał zrobić z niego swojego kandydata na prezydenta. W każdym razie powiedział: "Odwaga partii polega na tym, że postawiła na człowieka niepartyjnego. To była nasza decyzja".

No to jak to w końcu było? To jest kandydat obywatelski, czy też "nasza decyzja", partii PiS?

W Koalicji Obywatelskiej kandydata też wybrała partia. I to dosłownie, bo w prawyborach głosowało 22 tysiące jej członków. Tyle że nikt tego nie ukrywa, a wręcz przeciwnie, KO się chwali, jaka to u nich demokracja. No, na pewno lepsza niż wskazanie przez prezesa, ale prawdziwe prawybory to też nie były. Trwały zaledwie kilkanaście dni i tylko jeden Radosław Sikorski stanął w konkury z protegowanym całej wierchuszki KO, Rafałem Trzaskowskim. To i tak sukces, że zdobył aż jedną czwartą głosów.

Marzą mi się prawdziwe prawybory, takie jak macie w Ameryce. Wybieranie kandydata, który "wyszedł z badań" jest oszustwem. Niestety, robią to różne partie. A partyjny kandydat powinien prezentować idee głoszone przez tę partię, powinien je autentycznie wyznawać, mieć do nich przekonanie i je reprezentować. A nie "wychodzić z badań".

Słychać głosy, że PiS może ostatecznie jednak wystawić swojego kandydata, tzn. takiego, do którego będzie się przyznawać. Kampania wyborcza ma się zacząć dopiero 8 stycznia, jest więc jeszcze czas zmianę kandydata. Może jeżeli Nawrocki będzie słabo się sprawdzał, albo wyjdą jakieś brzydkie z nim sprawy, to kandydatem zostanie jednak Czarnek.

Dziennikarze już zaczęli wyciągać przeszłość Nawrockiego. To znaczy doktora Nawrockiego, bo wszyscy politycy z PiS bardzo podkreślają jego tytuł naukowy. Jako prezes IPN, doktor Nawrocki spotykał się... ze skazanym wcześniej szefem gangu sutenerów. To podobno znajomość z hali, gdzie obaj trenowali boks. Ale znaleźli się już świadkowie, którzy wspominają Nawrockiego, jak pracował w czasie studiów w sopockim "Hotelu Grand" jako ochroniarz. Miał podobno klientom "załatwiać kobiety", więc może znajomość z gangiem sutenerów była szersza niż tylko na treningach.

Takie kontakty to jednak nie musi być wada. Cały półświatek będzie na Nawrockiego głosował, bo dobrze jest znać gościa, który ma prawo do ułaskawień. Politycy PiS dobrze to rozumieją po historii z Kamińskim i Wąsikiem.

Na Trzaskowskiego też na pewno będą szukać haków. Ale tu będzie trudniej, bo już to było przerabiane przy poprzednich wyborach. Ale jest przypominane zarządzenie w Warszawie, aby w urzędach nie wieszać symboli reglijnych. Zarządzenie zostało nazwane "akcją ściągania krzyży", chociaż żaden krzyż nie został ściągnięty, a urzędnicy mogą mieć na swoich biurkach co chcą. Takie szczegóły są jednak nieistotne, ważne, że ściągał krzyże. Na pewno usłyszymy o tym wiele razy.

Z takim belzebubem mocno kontrastuje doktor Nawrocki, który ogłosił, że zakończy wojnę polsko-polską. Ja się tego boję, bo nie wiem, jakimi metodami chce to uzyskać. Kilka dni przed uzyskaniem nominacji na kandydata mówił o obecnie rządzących, że są "pozbawieni genu polskości". Skoro nie są Polakami, to wojna z nimi nie będzie polsko-polska. Może na tym będzie polegać koniec takiej wojny: teraz toczymy wojnę z nie-Polakami. Zastanawiam się, jakiego losu chciałby ten potencjalny prezydent dla ludzi, których nie uzna za Polaków.

Choć "prawdziwych Polaków" jest w Polsce tylko około 30% - tyle mniej więcej opowiada się za PiS - to Nawrocki może dostać ponad 50% głosów. Albo inaczej - Trzaskowski może dostać mniej niż 50%. Bo chociaż w 2020 roku zdobył ponad 10 mln głosów, to do wygranej potrzeba mu jeszcze trochę więcej. Jak przekona do siebie tych, co wtedy głosowali na Dudę?

Może politycy Koalicji Obywatelskiej powinni przestać o nim mówić Rafał, a zacząć: doktor Trzaskowski. Bo Rafał też ma taki tytuł naukowy, a dla niektórych wyborców to może mieć znaczenie.

Obawiam się, że większego znaczenia nie mają natomiast poglądy obydwu kandydatów i tego co mówią. Nawet jak mówią, że w Polsce są dwie kategorie ludzi: Polacy i nie-Polacy. To nikogo nie zrazi, nikogo nie przekona. Jeżeli w drugiej turze wyborów prezydenckich dojdzie do starcia dr Nawrocki kontra dr Trzaskowski, to wygra po prostu ten, którego większa liczba zwolenników pójdzie na wybory.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!