Kolejny tydzień i kolejne afery. Powiecie, że jestem stronnicza, bo widzę tylko afery rządzących. Ale czyje afery mam widzieć? To ci, którzy piastują różne urzędy, podejmują decyzje i od nich zależy, jakie one są. Ja nie jestem ministrem, więc do mnie nikt z łapówką nie przyjdzie. Nawet nie mam jak się wykazać odpornością na korupcyjne propozycje.
W rządzie jest natomiast mnóstwo ludzi, którzy taką możliwość mają. Czepiam się wtedy, gdy z niej nie korzystają. Najnowszy przykład dotyczy podejścia do spraw imigrantów. Afera jest nie tylko najnowsza, ale być może też największa. Szczegółów oczywiście nie znamy, bo nasze służby tradycyjnie nic nie zauważyły. Podjęły jakieś działania - oczywiście wszystko jest tajne - dopiero wtedy, gdy sprawę zauważyły służby niemieckie (Niemcy są naprawdę dla nas niedobrzy). Zaalarmowały Polaków, że w Niemczech pojawiają się tysiące imigrantów z egzotycznych krajów, którzy mają polską wizę pracowniczą.
Wystawienie takiej wizy to nic złego. Polska potrzebuje pracowników. Tylko że rząd oficjalnie mocno się nadyma, że nie przyjmie 2 tysięcy imigrantów, których chce im podesłać Unia Europejska. Bo nie pozwoli na islamizację naszego katolickiego kraju. Pisałam już o tym, że to pełna hipokryzja, bo tylko w ubiegłym roku, ten sam rząd wystawił 136 tysięcy wiz (żeby nie było wątpliwości - 68 razy więcej niż miałby przyjąć migrantów z UE) dla obywateli krajów islamskich.
Rząd bronił się wtedy, że to dobrze sprawdzeni imigranci. Zapewne lepiej, niż ci z Unii, która nic nie potrafi (oprócz Niemców, którzy jednak wykazali większą czujność od naszej). Ale teraz wyszło na jaw, jak imigranci są sprawdzani. Rząd zatrudnił indyjską firmę do obsługi wydawania wiz. Wiele krajów korzysta z takich firm. Tylko że indyjska firma ma wśród klientów także Białoruś. I wydaje wizy imigrantom, których Białoruś nam podsyła.
A jak wygląda sprawdzanie tych imigrantów? Przez internet. Ale w niektórych miejscach także osobiście. Tak było w jednym z afrykańskich krajów, gdzie po wizę zgłaszano się osobiście. Przed polskim konsulatem było stoisko, gdzie za 5 tysięcy dolarów można było taką wizę otrzymać. Był to dokument ze wszystkimi pieczątkami, wystarczyło wpisać do niego nazwisko.
Ile wiz zostało wydanych? Według oficjalnych danych, jest to od 250 do 350 tysięcy wiz. Jak to dobrze, że rząd się postawił w sprawie tych 2 tysięcy z Unii Europejskiej. Byłoby tego już zbyt wiele. A tak, przynajmniej zarobiliśmy kasę.
Zaraz, zaraz. Zarobiliśmy? To znaczy kto zarobił? Do budżetu państwa nic nie wpłynęło. A wiceminister Piotr Wawrzyk, który był w Ministerstwie Spraw Zagranicznych odpowiedzialny za wizy, został zdymisjonowany i rozpłynął się w powietrzu. Dziennikarze go szukają, żeby go o sprawę popytać, ale nikt nie wie, gdzie jest. Czy to nie przypomina wprost sprawy mafijnej?
Może facet zniknął już na dobre? Bo włosy na głowie dęba stają, jak policzymy, o jakie pieniądze może chodzić. Do tej pory burzyliśmy się, że rząd rozdaje podejrzanym fundacjom po kilka milionów złotych, a czasem nawet więcej. Ale tu mamy zupełnie inną ligę. Jeżeli nawet przyjmiemy, że wizy były sprzedawane po 300 dolarów, to po przemnożeniu przez liczbę wiz, mamy sumę rządu 100 milionów. Dolarów. Ale jeżeli wizy były sprzedawane po 5 tysięcy dolarów, to mamy już sumę idącą w miliardy. Dolarów. Aż dziwne, że wiceminister nie zniknął wcześniej.
Może dlatego, że był po prostu tylko pionkiem. Bo przecież trudno uwierzyć, że ministerstwo nie zauważyło ćwierci miliona Afrykańczyków i Azjatów, którzy bez problemu dostali wizy. I nie zauważyły ich też polskie służby, które przecież ponoć sprawdzają chętnych do przyjazdu z niepewnych krajów.
Sprawy nie dostrzega też wielu wyborców PiS. Większość z nich ogląda tylko TVP, bo przecież "media opozycyjne" kłamią. A w TVP sprawy nie ma. Podobnie jak nie ma sprawy działek kupowanych przez żonę premiera Morawieckiego, której udało się wyszarpać piękne działeczki nad morzem za "okazyjną" cenę.
Nie ma też zarzutów, które postawiła rządowi Najwyższa Izba Kontroli. W najnowszym raporcie NIK stwierdził, że rząd wydał 16 miliardów złotych zupełnie bez sensu. Budował tymczasowe szpitale, które nigdy nie przyjęły żadnych pacjentów. Choć w normalnych szpitalach było przepełnienie, a ludzie umierali czekając, aż karetka ich gdzieś zawiezie.
Jeżeli ktoś nie wierzy w raport NIK (bo przecież prezesem urzędu jest "zdrajca PiS-u" Banaś, ale też ludzie, którzy pracują tam po 20 lat), to niech sam sprawdzi: rząd w dalszym ciągu wydaje pieniądze na walkę z Covid-19. Operuje w tym celu specjalnym funduszem, nazywanym "covidowym".
Nie trzeba jednak oglądać mediów innych niż TVP, żeby dostrzec wszystkie absurdy. Pisałam tydzień temu o obniżce stóp procentowych. TVP tego ekonomicznego nonsensu nie ukrywa, a nawet go chwali. Nie ukrywa też, że PiS wybrał do swojej elity najwybitniejszych ludzi - kandydatów do Sejmu - Roberta Bąkiewicza. To były członek zarządu Obozu Narodowo-Radykalnego, który polski Sąd Najwyższy określił jako organizację faszystowską. Bąkiewicz nie odżegnuje się od swojego działania - zaledwie pięć lat temu - w faszystowskiej organizacji. Dlaczego miałby to robić, skoro PiS uznał go za jednego z najgodniejszych obywateli, którzy mają kształtować Polskę.
A od Bąkiewicza nie odżegnują się też inni członkowie opcji rządzącej. Ostatnio wystąpił z nim poseł Janusz Kowalski. Być może przez obecność tak znamienitej postaci postanowił błysnąć. I stwierdził, że "paliwem przyszłości jest węgiel". Bąkiewicz mógł dodać, że brunatny, bo ten kolor jest mu szczególnie bliski.
Czy ludzie wierzą w to, co nadaje TVP?
Czy ludzie wierzą w to, co nadaje TVP? Domyślam się, że tak. Bo wierzą w to nawet posłowie PiS, którzy powinni być przecież najlepiej zorientowani. Tymczasem posłanka PiS Mirosława Stachowiak-Różecka, występując w TVN poinformowała, że sytuacja gospodarcza Polski jest świetna, bo "wzrost gospodarczy wynosi 30%". Widzowie mogli w tym momencie faktycznie pomyśleć, że TVN kłamie, bo ciągle podaje, że od dwóch kwartałów wzrost nie wynosi nawet 0,3%, tylko jest wręcz ujemny.
Prowadzący program też był zdezorientowany, bo zaczął dopytywać posłankę o ten wzrost. Ta wyjaśniła, że chodzi o 30% "w skali roku". To już wzbudziło uśmiech, bo powszechnie wiadomo, że żaden normalny kraj takich wzrostów nigdy nie notował. Nawet nie znając aktualnych danych, posłanka powinna zdawać sobie sprawę, że takie dane to bzdura.
Nie usprawiedliwia jej fakt, że później sprawdziła na telefonie, iż chodziło o skumulowany wzrost z ośmiu lat rządów PiS. Ewidentnie nie wiedziała, o czym mówi. Prawdopodobnie powtarzała jedynie hasło, że rządy PiS są lepsze od rządów PO, bo wtedy skumulowany wzrost wynosił 22%.
Z ciekawości to sprawdziłam. Nawet ten przekaz okazał się nieprawdziwy. Wzrost w okresie 2008-2015 (za rok 2015 odpowiadał wciąż poprzedni rząd) oraz wzrost w latach 2016-2022 był niemal identyczny i wynosił ponad 28%. Pierwsze dwa kwartały roku 2023, ze wzrostem ujemnym, nie wróżą dobrego wyniku. Ale widzowie TVP usłyszą zapewne co innego.