Piszę te słowa tuż przed Bożym Narodzeniem, więc wszystkie moje myśli i spostrzeżnia są dziś związane ze świątecznym okresem. To okres, w którym bardzo silnie odczuwa się święta. Wiem, że w Stanach Zjednoczonych świąteczne dekoracje pojawiają się już wiele tygodni przed Bożym Narodzeniem i podobnie dzieje się w Polsce.
Mikołaje i gwiazdki na sklepowych wystawach to pewnie nie jest efekt tego, że kierownictwo sklepów tak bardzo przeżywa święta, dużo wcześniej niż dawniej. To po prostu biznes. Klientów jest więcej niż kiedykolwiek, w dodatku nie tylko oglądają, ale naprawdę kupują. I to dużo, bo przecież wszystkim trzeba sprawić jakiś prezent, a najbliższym to nawet prezenty, bo jeden nie wystarczy.
Wraz z upływem czasu, klienci są coraz mniej wybredni. Bo jeszcze nie mają kompletu prezentów, a gwiazdka tuż, tuż. Słyszałam dziś w radiu, że zrobiono sondaż, w którym pytano, co ludzie chcieliby dostać pod choinkę. Sami organizatorzy sondażu byli zaskoczeni, że najczęstszą odpowiedzią były... pieniądze. To mało wyszukany prezent, ale okazuje się, że najbardziej praktyczny.
Analizujący sondaż tłumaczyli, że zmieniły się nam warunki ekonomiczne, więc również sposoby wybierania prezentów. W PRL nie wszystko można było kupić, albo raczej niewiele można było kupić, więc prezenty miały charakter symboliczny. Pokazywały, że włożyliśmy dużo starań w przygotowanie prezentu. Długo się zastanawialiśmy, co komuś może się przydać i kombinowaliśmy, żeby to dostać. Czasem nawet wykonywaliśmy prezent samodzielnie.
Dziś wszystko się kupuje bez problemu. Nawet do sklepu nie trzeba jechać, bo można zamówić przez internet. Sposobem na pokazanie, jak bardzo się "staraliśmy", jest przeważnie kupienie czegoś drogiego. Tylko że pojawia się w takiej sytuacji ryzyko, że z prezentem nie trafiliśmy. A że nie jest on tylko symboliczny, ale sporo kosztował, źle wydane pieniądze budzą frustrację. Zarówno obdarowującego jak i obdarowanego. Dlatego coraz częściej pojawia się gotówka, albo karta podarunkowa.
Ja jednak wolę tradycyjny sposób robienia prezentów. Doceniam, gdy od dziecka dostaję... pastę do zębów, bo dziecko zauważyło, że "mamusia ma prawie pustą". To "zauważenie" jest znacznie bardziej cenne od karty podarunkowej do Empiku i tłumaczenie, że "sama sobie coś tam wybierzesz".
Ech, czasy się zmieniają. U mojej mamy na osiedlu... cisza. Dlaczego to dziwne? Bo pamiętam, że kiedyś wciąż było słychać trzepanie chodników i dywanów. Jak byłam mała, miałam nawet dyżur w oknie, żeby przypilnować momentu, gdy trzepak jest wreszcie pusty. Mój mąż mówi, że teraz ludzie mają podłogi drewniane albo z paneli i dywanów jest mało. Ale ja mam wrażenie, że po prostu nie ma już takiego generalnego sprzątania przed świętami, jak kiedyś się robiło.
Niektórzy mówią, że to dlatego, że teraz jesteśmy bardziej zagonieni, więcej pracujemy, ciągle się spieszymy. Ale przecież z drugiej strony, nasze prace domowe są prostsze. Automatyczna pralka i żadnego krochmalenia pościeli czy chodzenia do magla. W kolejkach też już się nie stoi, a gotowanie ułatwiają półprodukty. Na święta coraz więcej osób kupuje gotowe dania i ciasta. Nawet karp już nie pływa w wannie, tylko leży na lodzie w sklepie, oczyszczony i wypatroszony. Chociaż słyszałam, że u nas na rynku ludzie kupowali też żywego.
Ja kupiłam wypatroszonego, ale i tak się wkurzałam, bo musiałam go oskrobać z łusek. Widocznie zrobiłam się już wygodna. Ale pierogi lepiłam sama i zrobiłam ich chyba z tysiąc. Oprócz tradycyjnych z kapustą i grzybami, zrobiłam też sporo z kapustą i ciecierzycą, bo u mnie nie wszyscy tolerują grzyby. A mi te z ciecierzycą zaczęły smakować nawet lepiej od tych z grzybami. Czasy się zmieniają.
Przy całej wygodzie czasów współczesnych - którą doceniam - i tak się już narobiłam. A to przecież jeszcze nie koniec. Pisanie dla was tego tekstu jest dziś dla mnie chwilą wytchnienia. Zbieram siły przed ostatnią prostą. Aby do Wiglii.
Całe szczęście, że kalendarz w tym roku jest cudowny. Święta przypadły w czwartek i piątek, a potem mamy jeszcze weekend. No i dzień Wigilii też jest wolny, więc święta będą u nas trwały aż pięć dni! Wigilia jest wolna, bo od zeszłego roku mamy taką nową, świecką tradycję. Piszę "świecką", bo zrobienie jej kolejnym wolnym dniem od pracy zostało przeforsowane przed rokiem przez... Lewicę. Na co dzień chętnie krytykuje wszystko, co związane z Kościołem, ale zaproponowaniem zrobienia z Wigilii dodatkowego święta chcieli odkupić wszystkie swoje grzechy. Trafili w dziesiątkę, bo oczywiście nikt nie śmiał się sprzeciwić. No i dzisiaj mamy 5-dniowe święta.
Teraz czekam jeszcze, aby dniem wolnym od pracy zrobić Wielki Piątek, bo przecież przed Wielkanocą roboty też nie brakuje. Wtedy co roku mielibyśmy 4-dniowe święta. A Boże Ciało? Jest zawsze w czwartek, więc piątek też wypadałoby zrobić wolny. Kolejne 4-dniowe święta i to w czasie, gdy jest już ciepło. Znalazłabym takich okazji więcej, ale nie jestem z Lewicy.
Wolne mają też w szkołach. Dużo wolnego. Ostatnim dniem w szkole był piątek 19 grudnia. W poniedziałek i wtorek przed świętami nikt już ich do szkoły nie goni. Tak samo przed sylwestrem. A po sylwestrze, 2 stycznia znowu wypada w piątek, więc wiele szkół robi tzw. dzień dyrektorski. Czyli wolne. Po kolejnym weekendzie, poniedziałek to 5 stycznia. A przecież 6 stycznia jest Trzech Króli - dzień wolny od pracy. To w poniedziałek dyrektor też zarządza ferie. I w ten sposób mamy małe wakacje - od 19 grudnia do 7 stycznia.
W tym przypadku też nie słyszałam protestów. Cieszą się wszyscy. Nauczycielom przecież należy się chwila wytchnienia. Dzieci - wiadomo. Cieszą się też rodzice, bo planują różne wyjazdy, a że terminów jest dużo, ceny nie szaleją. Cieszą się wszyscy, bo przecież zimowe ferie - dwutygodniowe - dopiero w lutym.
Ja też bym nie miała nic przeciwko wakacjom w zimie. Tylko nie rozumiem, dlaczego przez pozostałą część roku szkolnego ciągle słyszę narzekania, że nie można się wyrobić ze szkolnym programem. Że materiału jest za dużo. A może to raczej dni w szkole jest za mało? Bo są jeszcze liczne dni wolne, jak np. Dzień Nauczyciela, egzaminy klas ósmych albo matury, no i liczne wyjścia - do teatru, muzeum czy nawet kina. Niekoniecznie na film edukacyjny.
Teraz jednak cieszmy się Bożym Narodzeniem. Doceniajmy to, co mamy. Czytałam, że w tym roku Polacy zamierzają wydać na prezenty więcej niż przed rokiem. Dla niektórych to oznaka, że jest źle, bo wszystko drożeje. Ale przecież inflacja wynosi tylko 2,5%, więc jednak może to znak, że jest dobrze - stać nas na więcej. Tym bardziej, że inne badania mówią, że mniej Polaków zamierza w tym roku oszczędzać na świątecznych wydatkach.
Pewnie jednym jest lepiej, innym niekoniecznie. Ale święta są dla wszystkich. Przynajmniej to się nie zmienia. Chociaż coraz częściej słyszę, że to "magiczny czas", jak to mówią w amerykańskich bajkach. Ale dla mnie to czas Narodzenia Jezusa, a to może oznaczać rzeczywiście cuda.
Niech te cuda zdarzają się w Waszym życiu. My sami możemy ich dokonywać. Mówiąc ciepłe słowo do drugiej osoby, odzywając się jakkolwiek do tej, do której się nie odzywaliśmy. I powstrzymując się od słów, gdy słyszymy opinie, które się nam nie podobają. Niech ciepło płynie z naszego serca i życzę wszystkim, aby sami doznali takiego ciepła od innych. Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
P.S. Życzę ciepła też sobie, bo w wigilijną noc ma być u nas minus 10 stopni.