W Nowym Jorku jeżdżą na gapę

Nowy Jork jest na tle innych metropolii świata wyjątkowy. Ale niestety, pod niektórymi względami może być wyśmiewany przez władze innych miast. Nowy Jork kompletnie nie radzi sobie bowiem z pobieraniem opłat za przejazdy autobusem. Konieczność zapłaty za transport ignoruje co drugi pasażer. W każdy dzień roboczy oznacza to, że miasto przewozi prawie milion ludzi za darmo. I niewiele robi, żeby to zmienić, co frustruje tych, którzy płacą. I to wcale nie mało, bo pojedynczy przejazd kosztuje przeważnie 2,90 dolara.

Tyle samo kosztuje przejazd metrem. Ale tu kontrola jest lepsza. Nie tylko dlatego, że fizyczne bariery utrudniają skorzystanie z metra bez zapłacenia. Osoby usiłujące przejść bramki za darmo często zatrzymuje policja.

W autobusach pojawiają się kontrolerzy, ale rzadko i bez prawa aresztowania oszusta. Zespoły kontrolerów, nazywane dumnie "eagle teams" ("zespoły orłów"), nie są też uzbrojone. Często są obiektem agresji, na którą niewiele mogą poradzić. Reagować boją się też kierowcy autobusów. W 2008 roku kierowca na Brooklynie, który zwrócił uwagę pasażerowi o konieczności zapłaty, został śmiertelnie ugodzony nożem.

Efekty są takie, że wiele osób wsiadających do autobusu nie widzi potrzeby zapłacenia. Ten problem istnieje od dawna, ale nasilił się po pandemii, gdy przez kilka miesięcy władze pozwoliły korzystać mieszkańcom z transportu za darmo. Według badań Metropolitan Transportation Authority (MTA), w 2019 roku za przejazd autobusem nie płaciło 18% pasażerów. Już wtedy stanowiło to poważny problem, wyraźnie większy niż w innych metropoliach świata.

Autobusem w Nowym Jorku dość łatwo można jeździć na gapę i wielu ludzi z tego korzysta.


W Paryżu pasażerów na gapę jest 11%, a w Toronto tylko 5%. Z problemem potrafi radzić sobie Londyn. Kara za jazdę na gapę wynosi tam ponad 1000 dolarów. Efekt: robi to tylko 1,5% pasażerów.

W Nowym Jorku, według najnowszego raportu MTA, za przejazd autobusem nie płaci aż 48% pasażerów. To oznacza ogromne straty finansowe. Już w 2022 roku, w związku z brakiem opłat za przejazd autobusem wynosiły one 315 milionów dolarów. W przypadku metra, analogiczne straty były wyraźnie mniejsze - wyniosły 285 milionów dolarów, a przecież metrem podróżuje dwa razy więcej ludzi niż autobusami. Tymczasem MTA potrzebuje pieniędzy jak nigdy. Szacunki ekonomiczne mówią, że do 2028 roku, deficyt w budżecie urośnie do 1 miliarda dolarów.

Nie powiodły się plany załatania tej dziury dodatkowymi opłatami za jazdę po Manhattanie w godzinach szczytu. Gubernator stanu Nowy Jork Kathy Hochul wstrzymała uruchomienie programu opłat w ostatniej chwili przed jego wprowadzeniem.

Żadnego rozwiązania problemu jazdy na gapę na razie nie widać. Bo trudno za takie uznać apele o edukowanie mieszkańców o potrzebie płacenia za przejazdy. Są też propozycje, aby transport miejski był całkowicie darmowy, uznając go za świadczenie takie jak szkolnictwo czy utrzymywanie policji. Dochody MTA w 42% pochodzą obecnie z opłat za przejazdy.

Źle przyjmowane są pomysły o twardym egzekwowaniu opłat. Zwraca się uwagę, że autobusami częściej niż metrem jeżdżą osoby starsze i ubogie. Ale być może właśnie dlatego, że tutaj łatwiej im to robić bez zapłacenia. Problemem jest też pozyskiwanie "orłów" do pracy. Praca kontrolera nie jest ani przyjemna, ani bezpieczna. A gdy w 2019 roku były szef MTA stwierdził, że potrzebni są "policjanci w autobusach", został poddany ogromnej krytyce.

Zaangażowanie policji wydaje się jednak nieuniknione. W ubiegłym roku w NYPD powstał już specjalny oddział do pracy przy egzekwowaniu opłat za autobusy. Współpracuje z eagle teams, których działania także zostały rozszerzone. Efektów na razie nie widać, więc być może potrzebne będzie działanie na znacznie większą skalę. Bez względu na to, czy to się będzie podobać, czy nie. Ale dopóki za przejazdy nie płaci 48%, a płaci 52%, jest szansa, że większość to zaakceptuje.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!