W ostatniej prezydenckiej kampanii wyborczej często pojawiały się tematy światopoglądowe oraz wzajemne zarzuty o brak poszanowania zasad demokracji. Badania pokazują jednak, że najważniejszym tematem dla wyborców były sprawy ekonomiczne, które dla większości sprowadzają się do wysokości cen. Sondaż exit poll telewizji ABC, wśród osób, które oddały chwilę wcześniej swój głos pokazał, że aż dwie trzecie wyborców uznało, że gospodarka jest w złym stanie. W podobnym sondażu telewizji CBS, trzy czwarte głosujących wskazało na inflację jako ich największy problem.
Wyniki tych sondaży pokazują rozbieżność pomiędzy tym, co mówią liczby o dobrym stanie gospodarki, a tym co czują ludzie. Na niedawnej konferencji prasowej skomentował to szef banku centralnego Federal Reserve Jerome Powell. "Mówimy, że gospodarka działa dobrze i rzeczywiście tak jest. Ale wiemy też, że ludzie wciąż odczuwają efekt wysokich cen. (...) Nie mówimy ludziom, co mają myśleć o gospodarce" - stwierdził Powell.
Skoro na wynik wyborów wpłynęły przede wszystkim wysokie ceny, dziennik "USA Today" zapytał siedmiu prominentnych ekonomistów, kto jest winien wysokiej inflacji, która te ceny wywindowała. Przypomnijmy, że osiągnęła ona szczyt w czerwcu 2022 roku. Poziom inflacji 9,1% był najwyższy od czterech dekad. Obecnie inflacja spadła już do poziomu 2,6%, co pokazały dane za październik.
Większość ekonomistów przypytywanych przez "USA Today" wskazuje, że głównym źródłem inflacji był okres pandemii Covid-19. Amerykańskie władze wypłaciły społeczeństwu potężne pieniądze, jako wsparcie w trudnym okresie. Dwie pierwsze rundy tzw. czeków stymulacyjnych wypłaciła administracja prezydenta Donalda Trumpa - w marcu i w grudniu 2020 roku. Trzecia runda została wypłacona w marcu 2021 roku, a więc już przez administrację prezydenta Joe Bidena.
Wsparcie finansowe otrzymały także amerykańskie biznesy, m.in. na utrzymanie zatrudnienia. Dzięki wszystkim programom udało się uniknąć ekonomicznej katastrofy i powtórzenia kryzysu z 2008 roku, który wpłynął na gospodarkę na wiele lat. Tym razem nie doszło do wybuchu bezrobocia i po krótkiej recesji przywrócono wzrost gospodarczy. Stało się to dzięki dzięki działaniom dwóch kolejnych administracji rządowych.
Choć napisy w sklepach przekonują, że oszczędzamy, każdy odczuwa, że musi wydać więcej niż dawniej.
Uzyskano to jednak przez wpompowanie w rynek dużych pieniędzy. Łącznie była to kwota odpowiadająca mniej więcej 20 procentom PKB całych Stanów Zjednoczonych. A jednocześnie pojawiły się problemy z dostawami, w związku z tzw. przerwanym łańcuchem dostaw, wywołanym pandemią na całym świecie. Podaż nie nadążała za popytem, który dodatkowo był napędzany pieniędzmi stymulacyjnymi. Taka sytuacja to książkowy powód inflacji. Ekonomiści są zgodni, że żaden prezydent nie jest w stanie poradzić na taką zależność.
Rozmówcy dziennika "USA Today" zwracają uwagę, że w lutym 2022 roku pojawił się kolejny czynnik, który rozpędził inflację. Rosja napadła na Ukrainę, co wywołało gwałtowny wzrost cen surowców i żywności. Ceny benzyny przekroczyły 4 dolary za galon. W marcu 2022 roku inflacja osiągnęła 8,5%. Bank centralny zaczął szybko podnosić stopy procentowe. W ciągu kilkunastu miesięcy wzrosły one aż o ponad 5 punktów procentowych - z 0,25% w lutym 2022 roku do 5,5% do lipca 2023 roku (obecnie wynoszą 4,75%).
Wielu ekonomistów uważa, że reakcja Federal Reserve była spóźniona. Ale bank centralny jest niezależny od rządu, więc za jego decyzje nie można winić żadnego z prezydentów. Ponadto nie były one przecież przyczyną inflacji, ale walką z jej narastaniem, którą udało się już wygrać. Choć do celu inflacyjnego Federal Reserve, tzn. 2%, pozostał jeszcze ułamek punktu procentowego.
Społeczeństwo odczuło jednak, że przez cztery lata kadencji Joe Bidena ceny wyraźnie wzrosły. Skumulowana inflacja tego okresu wyniesie ponad 21%, a koszt niektórych towarów urósł jeszcze bardziej. Dlatego Kamala Harris unikała tematów gospodarczych, a Donald Trump punktował ją w tym temacie. Ekonomiści popierający demokratkę uważają, że był to jej błąd, gdyż powinna akcentować sukcesy ekonomiczne administracji Bidena.
Wymieniają wśród nich rekordowo niskie bezrobocie na poziomie 4%. W ciągu ostatniej kadencji utworzonych zostało 15 mln miejsc pracy, podczas gdy za kadencji Trumpa 2,7 mln ubyło. Deficyt budżetowy, który został potrojony przez administrację Trumpa do kwoty 3,1 biliona dolarów, zmniejszył się do 1,8 biliona. Wyniki giełdowe są fantastyczne, Wall Street zanotowało w ciągu ostatnich 4 lat ponad 80 historycznych rekordów.
Mało znany jest fakt, że Harris popierały nawet amerykańskie korporacje. Dziennik "The New York Times" lamentował niedawno, że kandydatka na prezydenta w ogóle nie promowała tego faktu, obawiając się, że będzie kojarzona z wielkim biznesem. Tymczasem, choć zapowiadała podwyższenie podatku dla korporacji z 21% do 28%, aby wyrównać go z poziomem w Unii Europejskiej, szefowie korporacji popierali jej plany gospodarcze, a nie Trumpa, chociaż ten obiecywał zmniejszenie podatku do 15%.
Ekonomiści zwracają też uwagę na pewien paradoks, który ujawnił się w wyborach. Amerykanie w zdecydowanej większości narzekali na wysokie ceny i głosując na Donalda Trumpa wyrażali nadzieję, że opanuje je lepiej, niż administracja demokratów. Ale zapowiedzi Trumpa oznaczają raczej rosnącą inflację, a nie spadające ceny. O ile rzeczywiście wprowadzi je w tak radykalny sposób, jak zapowiada. Wśród najbardziej proinflacyjnych działań wymienia się ewentualne wprowadzenie ceł na sprowadzane towary, głównie z Azji i Europy, co spowoduje wzrost cen tych towarów. Wyższe koszty produkcji i usług może też wywołać deportacja "milionów" imigrantów, co zapowiada Trump. Ale w tym wypadku, realizacja tego wydaje się wątpliwa.
Amerykanie wymęczeni inflacją ostatnich lat postawili na zmianę rządów. Bo dane gospodarcze nie przekonują tak, jak cena w sklepie. Gdy trzeba ją zapłacić, nikt nie analizuje wyników ekonomicznych. I jak zauważył szef Federal Reserve, nikt nikomu nie powie, jak ma w tym momencie myśleć o gospodarce.