Trudno w to uwierzyć, ale przychodzi mi pisać o sprawie, którą opisywał pierwszy autor naszej rubryki "Plotki o artystach", Mariusz Orchowski. Bo wciąż jeszcze się nie zakończyła, chociaż zaczęła się w... 1994 roku.
Zamordowana została wtedy para kochanków - 35-letnia Nicole Brown Simpson i 25-letni Ron Goldman. Podejrzenie padło natychmiast na męża ślicznej blondynki, czarnoskórego O.J.Simpsona. Nie, nie dlatego, że był czarny. Dlatego, że wszystko wskazywało na niego. Jego samochód był nawet widziany zaparkowany przed domem, gdzie dokonano zabójstwa i w tym samym czasie. A gdy policja chciała go zatrzymać, zaczął uciekać.
W ucieczce wsparł go kolega, który wiózł go samochodem, pomimo goniącej ich policji. Jechali wolno, ale dojechali aż do domu Simpsona, gdzie ten wreszcie oddał się w ręce policji. Ta niezwykła podróż białego Forda Bronco była przez dwie godziny śledzona na żywo w telewizji, dzięki transmisji z helikoptera. Oglądały ją miliony ludzi, bo O.J. Simpson był swego czasu znanym futbolistą w lidze NFL, potem komentatorem, a nawet grywał też jako aktor. Jego kolega twierdził, że wioząc go samochodem wcale nie uciekał przed policją, tylko ratował zrozpaczonego Simpsona przed jeszcze większą rozpaczą. Swojego Forda Bronco wypożyczył dla Alcatraz East Crime Museum, ale chętnie go sprzeda, jak ktoś da za niego półtora miliona dolarów. Damy ogłoszenie w rubryce "Samochody".
Pieniądze są też powodem, dlaczego wracamy do sprawy O.J. Nie wszyscy nasi Czytelnicy jego sprawę znają, więc przypomnijmy, że mimo oczywistych dowodów, facet nigdy nie został za to morderstwo skazany. Był bogaty i miał świetnych prawników, a ponadto tym razem możemy powiedzieć: tak, bo był czarny. Sędziowie przysięgli przyznawali po procesie, że podejmując decyzję byli pod ogromną presją. Większość stanowili czarnoskórzy, którzy mówili, że po skazaniu Simpsona za morderstwo białej żony nie mogliby wrócić do swojego środowiska.
O.J. Simpson - jego już nie ma, a jego sprawa jeszcze się ciągnie.
Pretekstem do uniewinnienia były zakrwawione rękawiczki, z których jedna była znaleziona na miejscu zbrodni, a druga u Simpsona w domu. Choć wydawała się kolejnym żelaznym dowodem, że to on zasztyletował parę swoich ofiar, w czasie procesu prokurator kazał mu je przymierzyć. Okazało się, że są za małe. I choć później tłumaczono to faktem, że pod wpływem zmoczenia krwią i wyschnięcia skurczyły się, stały się argumentem obrony, że nie należały do Simpsona.
O.J. Simpson nie został skazany w procesie kryminalnym, gdzie potrzebna była pewność przysięgłych o jego winie "ponad wszelką wątpliwość". Ale w procesie cywilnym został uznany morderstwa i nakazano mu wypłacić rodzinom ofiar 33 miliony dolarów. Dobrze opłacani prawnicy pozwalali jednak wykręcać się Simpsonowi od zapłaty. Żył w dobrobycie i tak zapewne by skończył, gdyby nie charakter oprycha, który ciągle z niego wyłaził. Za napad w 2007 roku został skazany za napaść z bronią w ręku i porwanie. Dostał 33 lata, z czego odsiedział dziewięć.
W lipcu 2024 roku, w wieku 76 lat O.J. Simpson zmarł na raka. Do śmierci nie spłacił swoich długów, ale pozostały po nim pewne zasoby materialne. Czwórka jego dzieci mogłaby je odziedziczyć, ale pierwszeństwo mają wierzyciele. A ci pozostali czujni. Najbardziej aktywny był zawsze Fred Goldman, ojciec zamordowanego Rona Goldmana. Ścigał Simpsona całe życie i wygląda na to, że doczeka się przynajmniej zlicytowania wszystkiego, co po nim zostało.
Magazyn "People" dotarł do dokumentów, które złożył Fred Goldman jako wierzyciel. Żądaną kwotę, po dodaniu wszystkiego co możliwe, określił na 57.997.858,12 dolarów. Po dodaniu inflacji z trzech dekad suma rośnie do ponad 117 milionów. Sądowy egzekutor spieniężania majątku po Simpsonie i wypłacania pieniędzy wierzycielom powiedział, że jego kalkulacje są nieco inne, ale pracuje wraz z Goldmanem nad ustaleniem ostatecznej kwoty. Jednocześnie kontynuuje licytacje, aby uzyskać jak najwięcej pieniędzy do wypłacenia rodzinom jego ofiar.
Trudno mówić, że sprawiedliwości wreszcie stanie się zadość. Ale zlicytowanie Simpsona i wypłata pieniędzy będzie przynajmniej jakimś symbolem zakończenia tej sprawy. Chociaż na pewno nie zakończy się ona dla rodziców Rona (rodzice Nicole Brown już nie żyją). Po śmierci Simpsona, Fred Goldman był pytany o reakcję. Stwierdził wtedy, że była "tylko przypomnieniem, jak długo Rona już nie ma, jak długo za nim tęsknimy i niczym więcej".
Dla nas ta śmierć też nic nie znaczyła, więc się o niej nie rozpisywaliśmy. Ale jak dowiedzieliśmy się o licytowaniu jego majątku, to stwierdziliśmy, że warto to wam przekazać. No i Mariuszowi Orchowskiemu.