O ekologii mówi się bardzo dużo, ale ekologicznym elektrowniom nie jest w USA łatwo. Pandemia koronawirusa uderzyła w cały sektor energetyczny zmniejszonym zapotrzebowaniem na prąd, ale nie cały sektor może liczyć na rządową pomoc.
Firmy wydobywające ropę i gaz muszą płacić rządowi federalnemu za używanie państwowej ziemi i surowców. Jednak w związku z kryzysem wprowadzono programy, mające wspomóc te firmy finansowo. Również elektrownie wiatrowe otrzymały ulgę w postaci odłożenia na 90 dni należnych opłat.
Na ziemi należącej do rządu federalnego znajduje się też 96 elektrowni pozyskujących na skalę przemysłową energię z wiatru, słońca oraz energię geotermalną. Firmy te zostały dotknięte kryzysem tak samo, jak wszystkie inne. Ale dodatkowo, akurat teraz zostały zobowiązane do zapłacenia czynszu za użytkowanie ziemi, którego nie płaciły od półtora roku. Rząd wstrzymał pobieranie opłat na koniec 2018 roku, aby rozpatrzyć skargę na zbyt duże podwyżki, które miały uczynić korzystanie z państwowej ziemi droższym niż korzystanie z ziemi prywatnej.
To jednak nie administracja Donalda Trumpa wprowadziła takie podwyżki. Większych pieniędzy zażądała administracja Baracka Obamy, który często głosił wspieranie - i rzeczywiście wspierał - ekologicznych projektów. Teraz jednak rozpatrywanie skargi zostało zakończone i Departament ds. Wewnętrznych upomniał się o czynsz.
Departament odmówił ujawnienia wyników rozpatrywania skargi, ale wiadomo, że żąda od przedsiębiorstw uregulowanie wszystkich zaległych, bo wstrzymanych wcześniej opłat. To może oznaczać jeszcze większe problemy dla ekologicznych elektrowni, które zamiast pomocy - tak jak inne firmy sektora energetycznego - dostają dodatkowy rachunek.
Trudno przewidzieć wyniki roku bieżącego, ale do 2019 roku zielone elektrownie radziły sobie całkiem nieźle. A pomimo wsparcia prezydenta, coraz gorzej szło elektrowniom węglowym, o czym napiszemy wkrótce w artykule "Coraz mniej energii z węgla".