W drugiej połowie stycznia, w ciągu zaledwie dwóch tygodni, z pracy zwolnionych zostało 40 tysięcy ludzi ze znanych technologicznych firm, takich jak Google, Microsoft czy Amazon. To oznacza nie tylko kłopot dla tej dużej grupy ludzi, ale też upadek pewnej legendy, którą firmy te budowały przez wiele lat. Masowe zwolnienia w czasach spowolnienia gospodarczego są czymś naturalnym i dotyczą najróżniejszych branż. Ale w tym przypadku są czymś znamiennym.
Branża technologiczna ostatni raz przeżywała poważny kryzys po 2000 roku. Mówiło się wtedy, że pękła bańka firm internetowych, które pod koniec lat 90-tych wyrastały jak grzyby po deszczu. Na giełdzie nastąpiło potężne załamanie, ale wiara w firmy branży IT szybko powróciła. I obok istniejących już znanych marek, jak Apple czy Microsoft zaczęli wyrastać nowi giganci - Google, Amazon, Facebook. Firmy zatrudniały coraz więcej ludzi i płaciły coraz wyższe pensje.
Jednocześnie tworzyły zupełnie nową kulturę zatrudnienia. Nowych pracowników zachęcały nie tylko wysokimi wypłatami, ale też organizacją pracy i... życia. Na rozległych terenach firmy, nazywanych wzorem wyższych uczelni kampusem, oferowano możliwość wypoczynku, ćwiczeń, a nawet załatwienia różnych spraw, jak na przykład pójście do fryzjera. Wszystko po to, aby pracownik był efektywny i mógł poświęcić się pracy.
Ważna była atmosfera. Pracownicy mieli być jedną wielką rodziną, która ma wspólny cel. Ich zaangażowanie w jego realizację miało odpowiadać rodzinnemu poświęceniu i lojalności. Unikano nawet słów sugerujących pracę. W firmie Google pracowników nazywa się na przykład Googlers.
W firmie Facebook (obecnie Meta), na wielkim kampusie Menlo Park w Kalifornii oferowane są nie tylko bezpłatne klasy fitnessu, ale można też jadać śniadania w jednej z wielu kafeterii. Jak w domu. Nic dziwnego, że w 2018 roku firma została uznana za najlepsze miejsce do pracy.
Obecna fala zwolnień zniszczyła jednak tę pseudorodzinną sielankę. Choć szefowie wciąż próbowali utrzymać jej nastrój, nawet w chwili informowania o zwolnieniach. Szef giganta oprogramowania Salesforce Marc Benioff ogłosił w styczniu zwolnienie 10% pracowników i napisał o nich: "To przyjaciele. To rodzina". A ich odejście porównał do umierania przyjaciół".
Ale żadne słowa nie zniwelują faktu utraty pracy. Gdy w listopadzie Facebook zwolnił 11 tysięcy ludzi, czyli 13% firmy, pracownicy mówili o procederze podobnym do brutalnej eliminacji w serialu "Hunger Games". Podobnie było po wyrzuceniu na bruk 12 tysięcy pracowników przez Google. Niektórzy nazywali to spoliczkowaniem. "Nie mogę uwierzyć, że po 20 latach w Google, nagle dowiedziałem się o ostatnim dniu w pracy przez email" - napisał na Twitterze jeden z inżynierów oprogramowania. Media podawały natomiast inne drastyczne przykłady. Wśród zwolnionych była na przykład matka 4-miesięcznego dziecka, a także inna kobieta w ósmym miesiącu ciąży.
Okazało się więc, że branża IT nie jest inna, choć przez lata budowała wizerunek dającej poczucie bezpieczeństwa. Dlatego szok wśród zwalnianych jest zupełnie inny niż np. w branży finansowej. Tu też cięcia w zatrudnieniu są duże. Ponad 15 tysięcy osób zwolniono z takich firm jak Goldman Sachs, Citi, Morgan Stanley czy BlackRock.
Tu jednak zwolnienia są stałym elementem, związanym cyklicznością rynku finansowego oraz osiąganymi rezultatami. Banki systematycznie zwalniają pracowników, którzy osiągają najsłabsze wyniki i na ich miejsce zatrudniają nowych. Branża finansowa jest lukratywna, ale również bardzo konkurencyjna.
To oczywiście nie znaczy, że wyrzucenie z pracy jest bezbolesne. Goldman Sachs zwolnił niedawno 3200 ludzi, a niektórzy z nich dowiedzieli się o tym, poproszeni na meeting o 7:30 rano. Zupełnie jak na filmie, mieli 30 minut na posprzątanie swojego biurka i zabranie swoich rzeczy. Nawet ci, których zwolnienia ominęły, opowiadali o horrorze. Siedząc w biurze, co 10 minut słyszeli o kolejnym koledze, który właśnie się pakuje.