Okres około 4 lipca jest w USA najbardziej niebezpiecznym okresem na drogach. Badania przeprowadzone kiedyś przez Insurance Institute for Highway Safety pokazały, że w okresie pięciu lat, tego dnia na drogach ginęło statystycznie 148 osób, choć w przeciętny dzień roku zgonów było 114.
Problem stanowi jednak nie tylko jeden dzień w roku, ale w ogóle bezpieczeństwo na amerykańskich drogach. Liczba śmiertelnych przypadków rośnie i w 2021 roku osiągnęła poziom najwyższy od 16 lat. Sekretarz prasowa Białego Domu Karine Jean-Pierre przyznaje, że statystyki są bardzo złe. Jak podała, w ubiegłym roku na drogach USA zginęło 42.795 osób. To liczba porównywalna z liczbą ofiar broni palnych, których w tym samym czasie było 48.830.
Amerykanie jeżdżą samochodami wyraźnie więcej niż inne narody krajów uprzemysłowionych. Rocznie przypada 8700 mil na statystycznego mieszkańca USA. To dokładnie dwa razy więcej niż przypada na jednego Niemca czy Szweda. Nawet Kanadyjczycy jeżdżą wyraźnie mniej, osiągając średnią 5300 mil. W ten sposób można by próbować tłumaczyć fakt, że w Stanach Zjednoczonych na drogach ginie najwięcej ludzi w przeliczeniu na jednego mieszkańca, wśród wszystkich krajów uprzemysłowionych. Ale w USA, liczba śmiertelnych ofiar jest prawie 3,5-krotnie większa niż w Niemczech i 5,5-krotnie większa niż w Szwecji.
Eksperci zwracają uwagę, że w innych krajach postawiono na budowę bezpieczniejszych dróg. W dużych miastach powszechne są ścieżki rowerowe. Ostrzejsze są też przepisy dotyczące bezpieczeństwa jazdy.
Sekretarz prasowa Jean-Pierre podaje, że Departament Transportu wprowadza plan o nazwie National Roadway Safety Strategy. Ale jego elementy to w dużym stopniu detale, które niczego radykalnie nie zmienią. Jest to na przykład propozycja, aby zobowiązać producentów samochodów do instalowania systemu przypominającego o zapinaniu pasów. W wielu autach taki system już istnieje.
Pewne kroki podejmują też lokalne władze. W czerwcu, władze Florydy pozwoliły po raz pierwszy na instalowanie fotoradarów. W takich miastach jak Chicago, Pittsburgh, Oklahoma City, pobudowano nowe ścieżki rowerowe. A w Los Angeles, nieprzepisowo jadących kierowców mogą wkrótce zacząć nagrywać prywatne kamery.
Można jednak wątpić, czy to w znaczący sposób poprawi statystyki. Jak na razie, pod względem liczby śmiertelnych ofiar, Stany Zjednoczone są wśród 179 monitorowanych przez Światową Organizację Zdrowia państw na 73. miejscu. W przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców, ginie tu 12,4 osób rocznie. Nawet Rosja jest wyżej, na 66. miejscu, z wynikiem 11,6. Polska znalazła się na 52. pozycji, ale już ze znacznie niższą średnią 7,7.
Wspomniane Niemcy są na 14-15. miejscu razem z Hiszpanią, z wynikiem 3,7. Szwecja zajęła 5-6. miejsce razem ze Szwajcarią z wynikiem 2,2. Wyżej jest już tylko: 4. Norwegia (2,0), 3. Mikronezja (1,9), 2. Hongkong (1,3) oraz 1. Monako, dla którego liczba ofiar jest mniejsza od błędu statystycznego, przy bardzo małej liczbie mieszkańców - 36 tysięcy.