W ubiegłą sobotę, były prezydent Donald Trump ogłosił na swojej platformie internetowej Truth Social, że planowane jest jego aresztowanie. Wezwał w związku z tym do protestów. Jako termin podał wtorek, 21 marca, ale do aresztowania tego dnia nie doszło. Ława przysięgłych, obradująca w przedprocesowej procedurze zdecydowała bowiem, że chce najpierw usłyszeć jeszcze zeznania dwóch świadków. Ława przysięgłych nie podjęła ostatecznej decyzji, czy byłego prezydenta należy aresztować, aż do końca tygodnia. Zgodzić się na to musi większość z 23 sędziów przysięgłych. Ława wznowi obrady w poniedziałek, 27 marca.
Sprawa dotyczy wydarzeń z 2016 roku, gdy Donald Trump prowadził kampanię wyborczą, kandydując na urząd prezydenta. Ówczesny prawnik Trumpa, Michael Cohen zeznał, że w imieniu swojego klienta przekazał kwotę 130 tysięcy dolarów dla Stormy Daniels. To była gwiazda porno, która zagroziła, że ujawni, iż odbywała z Trumpem stosunki płciowe. Przekazane jej pieniądze miały ją skłonić do milczenia.
Zarzut wobec byłego prezydenta polega na tym, że 130 tysięcy dolarów zaksięgował w swojej firmie Trump Organization jako wydatek na obsługę prawną. To niezgodne z prawem stanu Nowy Jork, gdzie firma ma siedzibę, i pozwala na oskarżenie o fałszowanie dokumentów biznesowych. Jest to jednak zaledwie wykroczenie (misdemeanor), za które kara nie jest surowa.
Klasyfikacja może jednak urosnąć do przestępstwa (felony), jeżeli wykroczenie służyło do poważniejszego złamania prawa. Prokuratura zwraca uwagę, że "biznesowy" wydatek służył tak naprawdę wpłynięciu na wynik wyborów. Powienien więc być zakwalifikowany jako wydatek na własną kampanię wyborczą. Ale w rozliczeniu finansowym kampanii Trumpa kwota 130 tysięcy dolarów się nie pojawiła. To oznacza złamanie prawa wyborczego stanu Nowy Jork.
To w tym budynku, pod adresem 100 Centre Street na Manhattanie, miałoby dojść od aresztowania Donalda Trumpa. Przed sądem spodziewane byłyby w takiej sytuacji demonstracje.
Prawnicy wskazują, że argumentacja prokuratury wcale nie jest oczywista. Wpłaty na prezydencką kampanię wyborczą są regulowane przepisami federalnymi. Nie jest pewne, czy stanowe prawo Nowego Jorku może więc być egzekwowane w tym przypadku. Takiej sytuacji jeszcze nie było, więc interpretacja pozostaje sprawą otwartą.
Nie było też jeszcze przypadku, aby były prezydent USA miał zostać aresztowany. Teoretycznie powinien być w takiej sytuacji potraktowany tak samo, jak każdy obywatel. A procedura jest dokładnie opisana. Osoba, która ma zostać formalnie aresztowana, jest najpierw doprowadzona do budynku sądu - w przypadku Trumpa byłby to sąd na dolnym Manhattanie.
Następnie na krótko osadzona w celi. Po wypełnieniu stosownych dokumentów, aresztanta się fotografuje i pobiera od niego odciski palców. Następnie zakłada mu się kajdanki i prowadzi na salę sądową. Tam, aresztanta w kajdankach mogą już zobaczyć postronne osoby i ewenetualnie media.
W przypadku byłego prezydenta sprawa jest skomplikowana. Nie tylko ze względów wizerunkowych, bo przecież widok byłego prezydenta USA zakutego w kajdanki może Ameryce nie posłużyć (choć niektórzy twierdzą, że wręcz przeciwnie, bo pokaże równość wobec prawa). Są też problemy formalne. Amerykańskie prawo mówi, że każdego byłego prezydenta ochrania służba Secret Service. Powstaje więc dylemat, czy ma reagować na zakuwanie go w kajdanki. Czy może jej agenci sami mają przeprowadzić taką procedurę.
Dość powszechnie uważa się, że nawet w przypadku aresztowania Donalda Trumpa, kajdanki nie zostaną mu założone. Służby martwią się jednak o reakcje społeczne i przygotowują się na ewentualne protesty. Jak na razie, na apel byłego prezydenta o ich prowadzenie nie ma większego odzewu. Nie zamierza ich prowadzić nawet Ali Alexander. Jest on organizatorem ruchu "Stop the Steal" ("Powstrzymać kradzież"), promującego hasła o sfałszowanych wyborach.
Nowojorska policja monitoruje jednak internetowe fora, na których pojawiają się zapowiedzi organizowania protestów. Wszystko może się bowiem zmienić, jeżeli ława przysięgłych ogłosi, że były prezydent USA powinien zostać aresztowany. Prawnicy przypominają, że nawet jeżeli w sprawie opłacenia Stormy Daniels do tego nie dojdzie, kłopoty Trumpa się nie skończą. Prowadzone są bowiem jeszcze inne dochodzenia, które także mogą skończyć się oskarżeniem byłego prezydenta.