Jedna lista na wybory

Minął tylko tydzień od mojego ostatniego tekstu, a jak wiele się zmieniło. Wielomiesięczne zastanawianie się, czy opozycja wystartuje w wyborach z jedną listą, właściwie zostało ucięte. Teraz możemy raczej zastanawiać się, czy w wyborach w ogóle nie będzie tylko jednej listy. Tej przygotowanej przez władze, bo wszystkich innych kandydatów można się pozbyć za pomocą nadzwyczajnej komisji. Wystarczy, że jej członkowie uznają, że kandydat może ulec wpływom rosyjskim i zastosują wobec niego "środkie zaradcze". Tak został nazwany zakaz dysponowania środkami publicznymi, a więc zajmowania wszelkich stanowisk - od dyrektora szkoły przez burmistrza po zasiadanie w parlamencie.

Państwowa Komisja Wyborcza wprawdzie orzekła, że prawo wyborcze jest zapisane wprost w Konstytucji, więc komisja zabrać go nie może. Ale to przecież nie Konstytucja teraz w Polsce rządzi. I w ogóle, co jakaś PKW ma tu cokolwiek do powiedzenia, gdy władza mówi co innego?

Do polskiego parlamentu będą więc mogli kandydować tylko ci, których władza toleruje. Mogą sobie nawet stworzyć własną listę. Wszak w PRL też była nie tylko lista PZPR, ale jeszcze ZSL i SD. I razem tworzyły Front Jedności Narodu. Będzie tak dobrze, jak w PRL.

Nie wiem, jak będzie z listami, ale wiem, że PiS pomógł opozycji się zjednoczyć. To było już widać, gdy Sejm odrzucał weto Senatu i ostatecznie przyjmował ustawę o utworzeniu komisji w poprzedni piątek. Politycy Zjednoczonej Prawicy otwarcie mówili, że komisja ma przede wszystkim wyeliminować Donalda Tuska. Nawet w uzasadnieniu ustawy jest wymieniony Donald Tusk. Ten pojawił się więc na galerii sejmowej w chwili głosowania. PiS oczywiście nieprzyjaźnie buczał, ale druga połowa Sejmu wiwatowała na jego cześć na stojąco. I robiła to calutka opozycja (no, pewnie poza Konfederacją), oklaskując Tuska jak swego największego przywódcę. W tym momencie stało się jasne, kto jest liderem opozycji.

Potem rozpoczęły się dywagacje, co teraz zrobi prezydent Andrzej Duda. Czy podpisze ustawę, o której z pewnością wie, że nie tylko nie ma nic wspólnego z Konstytucją, demokracją czy trójpodziałem władzy, ale wręcz naśladuje stalinowskie trojki NKWD (wiem, że mnie od razu zaatakujecie, że to zbyt mocne porównanie, więc od razu wyjaśniam, że oczywiście nie ma mowy o żadnym mordowaniu, ale chodzi o schemat zastąpienia sądów trójosobowymi komisjami politycznymi - tu podobieństwo jest bardzo silne). Wszak jego podpis nie tylko uderzy w Polskę, ale przekreśli jego jakąkolwiek pozycję w cywilizowanym świecie. A przecież po zakończeniu prezydentury marzyła mu się jakaś międzynarodowa posada.

Pan prezydent jednak opozycji postanowił pomóc. I zapowiedział podpisanie ustawy bardzo szybko, bo już w poniedziałek. To ważne, bo na niedzielę 4 czerwca Tusk zwołuje ludzi na wielki marsz protestu przeciwko władzy PiS. Inne partie średnio chciały się dołączyć, aby nie zostać przystawką Tuska. Tylko Lewica zapowiedziała swój udział, PSL się wahał, a Szymon Hołownia wprost powiedział, że będzie w Lesznie, a nie w Warszawie.

Ale podpis prezydenta wszystko zmienił. PSL przestał się wahać, a Hołownia też od razu stwierdził, że Polska 2050 na marsz pójdzie. I pewnie wielu ludzi, którzy do tej pory na marsz się nie wybierali, teraz zmienili zdanie. Bo uznali, że w rocznicę historycznych wyborów 4 czerwca 1989 roku trzeba zaprotestować, aby ich dzieci nie musiały walczyć o kolejny 4 czerwca.

Nie wiem, na ile docierają do was informacje, czym komisja ma się zajmować. Podam więc w skrócie, że ma badać rosyjskie wpływy na podejmowane w Polsce decyzje. Jasnej definicji wpływów nie ma. Komisja nie musi zresztą niczego udowadniać. Wystarczy, że oceni, że coś było wpływem, a ktoś był pod tym wpływem. I wobec tego kogoś zastosuje wspomniane "środki zaradcze" na okres 10 lat. Komisja spełni więc rolę śledczych, oskarżającej prokuratury i sądu wymierzającego karę. To taki nowy "trójpodział" władzy, według PiS.

Niektórzy prawnicy zwracają uwagę, że w ustawie celowo nie użyto terminu "kara", bo karanie jest przecież zarezerwowane wyłącznie dla sądów. Ale ja myślę, że "środki zaradcze" są terminem jak najbardziej logicznym. Przecież PiS przez osiem lat szukał czegoś na Donalda Tuska. Już nawet niekoniecznie dowodów przestępstwa, ale choćby cienia podejrzeń. Szukała prokuratura, służby specjalne, pewnie też kontrwywiad, bo przecież to nie tylko Niemiec, ale jeszcze ruski agent. I nic. Żadnego haka, żadnego haczyka, nawet drzazgi. Trzeba było temu jakoś zaradzić. Stąd "środki zaradcze".

Komisja ma dopaść przede wszystkim Tuska, ale nie tylko. Wyjaśnił to pan prezydent. Powiedział, że nie chodzi wcale o jakiś werdykt komisji. "Czy ktoś pamięta werdykt komisji Rywina?" - zapytał retorycznie. Andrzej Duda powiedział wprost, że "chodzi o ogólne wrażenie" z komisji i żeby potem wyborcy nie głosowali na ludzi tam przesłuchiwanych.

Zresztą nie chodzi tylko o polityków. Jeden z posłów PiS na pytanie, czy przed komisją staną też ministrowie tej partii w związku z aferami powiązanymi z rosyjską agenturą, powiedział, że on by postawił przed nią także dziennikarzy. Bo przecież za rosyjskie wpływy można uznać też komentarze, które są krytyczne wobec rządu. Ba, dowolną wypowiedź, bo przecież definicji wpływów nie ma.

Wzór dał sam prezes PiS. Gdy dziennikarz TVN zapytał go, czy nie należy odwołać ministra Błaszczaka w związku z rosyjską rakietą w Polsce, Jarosław Kaczyński odpowiedział: "Jestem zmuszony traktować pana jako przedstawiciela Kremla, bo tylko Kreml chce, żeby ten pan przestał być ministrem obrony narodowej". Znaczy dziennikarz nadaje się przed komisję.

Natomiast pan Mariusz Błaszczak wciąż nadaje się na ministra obrony narodowej. Wezwany na komisję sejmową, aby opowiedział, jak to z tą rakietą było, przyszedł i powiedział. Powiedział, że niczego nie będzie mówił. Bo słyszał, że ma być wobec niego votum nieufności.

Nie wiem, jak pan minister wymyślił, że krytykowanie go za jego pracę zwalnia go z konstytucyjnego obowiązku zeznawania przed komisją. PiS zgodnie twierdzi, że w obliczu wojny nie można atakować ministra obrony. Bo to godzi w nasze bezpieczeństwo. Nie wymienia się ministra, który nie robi nic z ruską rakietą, która spadła w środku Polski. Przecież pod jego kierunkiem nic o rakiecie nie wiedzieliśmy i ponad cztery miesiące nie musieliśmy się bać. Teraz jak wiemy, że Rosjanie mogą w nas strzelać, a my nawet nie wezwiemy ich ambasadora na dywanik, już się boimy. Możemy przemianować Błaszczaka na ministra bezbronności narodowej. Ale atakować go nie wolno.

Pan Kaczyński twierdzi, że "tylko Kreml chce, żeby ten pan przestał być ministrem obrony narodowej". A mi się wydaje, że tylko Kreml chce, żeby ten pan dalej był ministrem. I Kreml też na pewno cieszy się, że w Polsce odżyły rosyjskie tradycje wybierania władzy. Nie wiem, pod czyim wpływem jest Jarosław Kaczyński, ale z całą pewnością, za te wszystkie rzeczy to on jest odpowiedzialny i wszyscy, którzy go popierają.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!