Opłaty zamiast podwyżek

Inflacja w USA zmniejsza się od czerwca z miesiąca na miesiąc i w październiku wynosiła 7,7%. Ale trzeba pamiętać, że to oznacza, iż ceny ciągle rosną w dość szybkim tempie. To utrudnia nie tylko życie konsumentom, ale także prowadzenie biznesów. Każda podwyżka cen za swoje usługi oznacza dla nich ryzyko utraty klientów, którzy i tak kupują już mniej. Dlatego firmy starają się ukrywać podwyżki w najróżniejszych opłatach.

Administracja federalna stara się walczyć z taką praktyką, wprowadzając nowe przepisy. Consumer Financial Protection Bureau wprowadziło na przykład ograniczenia dla banków w nakładaniu na klientów różnych zaskakujących opłat. Jednak w stosunku do biznesów, które nie są tak regulowane przepisami jak instytucje bankowe, trudno wprowadzać podobne przepisy. Dlatego spotkać się możemy z różnymi "kreatywnymi" opłatami.

Widoczne jest to szczególnie w branży restauracyjnej, której w czasie obecnego kryzysu najtrudniej zachować dochodowość. Stąd na przykład tak dziwne opłaty, jak wprowadzony w sieci Romano's Macaroni Grill dodatek do rachunku w wysokości 2 dolarów. Jedzący posiłek dowiadują się, że dopłacając do rachunku mają łagodzić "makroekonomiczną" presję.

Z kolei punkty Ally Restaurants w Minnesocie doliczają do rachunku 3% jako "opłatę za gościnność". Klientowi trudno się z nią spierać, skoro słyszy, że pieniądze mają być przeznaczone na obsługujących go pracowników.

Menu w restauaracji warto dokładnie obejrzeć. Do cen mogą być bowiem doliczane nietypowe opłaty.


Oczywiście każdy biznes, z opłat zbieranych od klientów od zawsze musiał opłacać swoich pracowników. Teraz klienci słyszą jednak to jako argument dla dodatkowych opłat.

Specjaliści od marketingu mówią, że taktyka dodatkowych opłat jest skuteczna. Klienci zwracają zwykle uwagę przede wszystkim na główną liczbę, która określa cenę produktu lub usługi. I na jej podstawie oceniają opłacalność zakupu. Choć dodatkowe opłaty nie są przyjemne, łatwiej je zaakceptować, niż podwyższoną o nie cenę główną.

Warto zwrócić uwagę, że na takim mechanizmie opierają się praktycznie wszystkie zakupy w Stanach Zjednoczonych. Obowiązujący dla większości produktów podatek od sprzedaży (sales tax) nie jest wliczany do ceny, którą widzimy w sklepach czy reklamach. I choć wszyscy o tym wiemy, łatwiej jest nam zdecydować się na zakup czegoś za 99 dolarów niż na towar, którego cena wraz z podatkiem byłaby już powyżej 100 dolarów.

Takich sytuacji jest więcej. W czasach, gdy wiele towarów kupujemy przez internet, musimy zwracać uwagę na opłatę za dostawę. Jeżeli nie mamy jej zapewnionej bezpłatnie, może ona znacząco zmienić cenę, którą płacimy. Nawet całoroczny abonament na darmowe dostawy, który możemy wykupić w niektórych firmach, wprowadza pewne przekłamanie. Bo jego koszt należy podzielić na wszystkie zakupione towary i dodać do ich ceny. W praktyce nikt jednak tego nie robi, bo decyzję o opłacie podejmuje jednorazowo, a potem cieszy się, że dostawy są "darmowe".

W obecnych czasach zawodzą nawet stare, sprawdzone metody unikania zaskakujących opłat. Kupowanie biletów lotniczych za pomocą specjalizujących się w ich sprzedaży stron internetowych, zapewniało zawsze informację o całkowitej cenie biletu. Przedstawiane ceny obejmowały wszelkie opłaty lotniskowe i podatki, co nie zawsze miało miejsce przy kupowaniu biletu bezpośrednio w liniach lotniczych.

Ostatnio ceny biletów przestały jednak obejmować opłatę za bagaż nadawany na samolot. Przeważnie dotyczą one jedynie bagażu podręcznego, zabieranego ze sobą do kabiny. Tymczasem dopłata za jedną walizkę na trasach transatlantyckich wynosi zwykle 75-100 dolarów. W dodatku dotyczny przewozu jej tylko w jedną stronę, a więc przy bilecie powrotnym oznacza podwojenie tej kwoty. Warto o tym pamiętać planując wakacyjne wyjazdy.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!