WSI - Wszystko Się Ignoruje

- Towarzyszu pułkowniku, w polskich mediach piszą, że zatrzymali Tomasza L. To nasz człowiek - zameldował porucznik Jaszyn.

- Nu, sztoż, swoje i tak zdziełał. Tyle lat... Polaki od dawna nikogo nie rozszyfrowali. Jak oni to teraz zrobili? - spytał pułkownik Goroczkin.

- Amerykańce, towarzyszu pułkowniku.

- Psia mać! To szukaj, czy nie mają jeszcze kogoś.

- Sprawdzałem w wiadomościach, czy nie ma nic o zatrzymaniu Antoniego M.

- Antoniego? A co to za jeden?

- U nas ma pseudonim "Tony".

- Aaa, ten... - skojarzył Goroczkin. - Tego byłoby szkoda. Przez 30 lat tak mącił, że żaden agent nie dałby rady.

Zaznaczam, że nie jest to stenopis jakiejś rozmowy, ani nawet jej luźny przekaz. Nie mam żadnych dowodów, że gdzieś do takiej rozmowy doszło. Jest wytworem mojej wyobraźni. Ale nie musiała ona być szczególnie bujna, aby podsunąć mi tego typu dialog po tym wszystkim, co usłyszeliśmy w ubiegłym tygodniu.

Tomasz L. został aresztowany już w marcu. Polskie służby specjalne odtrąbiły to jako wielki sukces. Tym bardziej, że rosyjski agent pracował - uwaga - w warszawskim ratuszu, gdzie rządzi Rafał Trzaskowski. Wiadomo jaka była tego wymowa. Fakt, że pracę rozpoczął tam w czasie, gdy prezydentem Warszawy był ś.p. Lech Kaczyński, dało się pominąć.

W Polsce działają jednak nie tylko agenci. Jest też złośliwa telewizja TVN, która rządzącym wszystko psuje. Zepsuła też i ten sukces. Bo jej dziennikarze ustalili, że Tomasz L. pracował nie tylko w warszawskim urzędzie stanu cywilnego, gdzie miał nieograniczony dostęp do danych osobowych wielu Polaków. Wcześniej załapał się do komisji likwidującej Wojskowe Służby Informacyjne, czyli polski wywiad.

Komisje do spraw WSI były dwie. Jednak likwidacyjna, druga weryfikacyjna. Obydwie były wielkim sukcesem ówczesnej władzy, która akurat też opierała się na partii Prawo i Sprawiedliwość. Bo WSI miała być naszpikowana rosyjskimi agentami i służbę trzeba było oczyścić.

Do tropienia agentów najlepiej nadawał się Anotni M. Przepraszam, Antoni Macierewicz. Już w latach 90-tych zasłynął swoją słynną listą agentów, która doprowadziła do niemałego chaosu i upadku rządu. Teraz, oddelegowany do nowego zadania przez premiera Jarosława Kaczyńskiego, ochoczo zabrał się do likwidacji WSI. Ochotę miał tak wielką, że od razu zlikwidował cały wywiad. Bo ujawnił nazwiska aktualnych agentów, nawet tych tajnych, działających za granicą. Kto zdemaskowanie przeżył, skarżył potem państwo polskie i dostawał odszkodowanie. Tak samo jak wcześniej niesłusznie posądzeni "agenci" ze słynnej listy Macierewicza.

Wredna telewizja TVN ujawniła, że w likwidacji WSI brał udział Tomasz L., zatrzymany w marcu szpieg. W komisji miał dostęp do wszystkich danych dotyczących polskiego wywiadu. Nikt się teraz nie chce przyznać, kto go do tej komisji wziął. Macierewicz porzucił swoje dziecko i mówi, że to nie była jego komisja, on był szefem komisji weryfikacyjnej. Szefem likwidacyjnej był historyk Sławomir Cenckiewicz. Też ciekawa postać. On też zasłynął zdemaskowaniem agenta, jakim miał być Lech Wałęsa. A wszystkie swoje wywody oparł wyłącznie na dokumentach komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Bo przecież SB trzeba wierzyć.

O wysłanie Tomasza L. do komisji likwidacyjnej WSI trzeba więc chyba teraz zapytać rosyjski wywiad. Bo polski nic nie ustalił. Sam Cenckiewicz też nie wie, skąd Tomek się u niego znalazł. PiS wyciągnął pismo podpisane przez Radosława Sikorskiego, który był wtedy w rządzie PiS ministrem obrony. Podpisywał więc wszystkie nominacje. I jak się okazuje, już wtedy nikt nikomu w rządzie nie wierzył. Bo Sikorski zażądał pisemnego polecenia skierowania Tomasza L. do komisji. Takie polecnie podpisał ówczesny premier Jarosław Kaczyński.

Od tamtego czasu minęło półtorej dekady, ale książę Radosław na zamku w Chobielinie wciąż trzyma archiwum takich pisemnych poleceń. Ciekawe, co w nim jeszcze się znajdzie. Zachowanie pism w sprawie WSI nie dziwi, bo już wtedy sprawa mocno cuchnęła. I chyba wtedy po raz pierwszy pojawiły się jakieś sugestie, że Antoni M. działa na rzecz Rosjan. Dodawano, że może nieświadomie.

Dzisiaj słowo "nieświadomie" coraz częściej się pomija. A o działaniu na szkodę Polski mówi się całkiem otwarcie. I coraz odważniej stawiane są pytania, dlaczego Jarosław Kaczyński wciąż tego człowieka chroni. Uczynił go nawet wiceprezesem PiS. Dlaczego Antoniemu M. pozwala niszczyć Polskę. Nieświadomie? A może to słowo też zaczniemy pomijać?

Odkrycie tajnego agenta w grupie ludzi, którzy mieli nieograniczony dostęp do wszystkich informacji o całym polskim wywiadzie jest chyba największą aferą, jaką można sobie wyobrazić. Ale w polskiej rzeczywistości nawet taka afera przestaje być ważna już po kilku dniach. I my się śmiejemy z zaśpiewki kibiców "Polacy, nic się nie stało"? To samo śpiewają nasze służby. Bo co bezradne mogą zrobić?

W minionym tygodniu ważniejsza już była próba odwołania ministra Ziobry. Premier Mateusz Morawiecki stwierdził wprawdzie, że sądownictwo "zostało doprowadzone do stanu półzapaści", ale PiS broniło Ziobry i jego sukcesów w doprowadzeniu sądownictwa do takiego stanu. A chwilę potem wprowadziło pod obrady ustawę odwracającą całą tę jego reformę.

Dziennikarze rozprawiali natomiast nad zapisami ustawy, bo w wielu miejscach jest ona niezgodna z Konstytucją. Pełni wiary w dobrą wolę rządzących obliczali jednak, kiedy wprowadzenie tej ustawy pozwoli odblokować europejskie pieniądze z KPO. Podobnie ja, pełna wiary w niezawisłość Trybunału magister Przyłębskiej, czekam na orzeczenie, które uniemożliwi wypełnienie kolejnej umowy z Unią Europejską. Bo ustawa jest niezgodna z Konstytucją. Znowu będzie o czym dyskutować. Najważniejsze, że nie o Tomaszu L., Antonim M. i Jarosławie K.

Możesz podzielić się tą treścią ze znajomymi!